Gdyby ten sukces przyszedł w czasach, gdy Wojciech Fibak grał na kortach warszawskiej Legii z Bjoernem Borgiem i Adriano Panattą, transmisję oglądalibyśmy w TVP, trybuny byłyby pełne, a zdjęcia bohaterów trafiły na czołówki gazet. Ale czasy się zmieniły i zwycięstwo polskich tenisistów pokazała płatna telewizja w swoim niszowym kanale, na trybunach w Gdyni zasiadła garstka ludzi, a „Przegląd Sportowy" informację o zwycięstwie dał wprawdzie na pierwszej stronie, ale rozwinął ją dopiero na 27. „Rz" też dała, ale tylko dlatego, że ważni decydenci w niedzielę byli nieobecni i wychowany w kulcie Pucharu Davisa redaktor z działu sportowego przemycił Michała Przysiężnego na front gazety przy pomocy życzliwych kolegów.
Tenis jest ciągle wielkim medialnym sportem, ale Puchar Davisa już nie, i to nie tylko u nas. Przyczynili się do tego w dużym stopniu sami tenisiści, lekceważący tę imprezę, gdy jest im z nią nie po drodze. Roger Federer i Stan Wawrinka w ubiegłym roku w Lille mieli łzy w oczach, gdy zdobywali Puchar dla Szwajcarii, ale kilka miesięcy później pokazali ojczyźnie plecy, bo mieli ważniejsze sprawy.