Tego dnia jesteśmy myślami z bliskimi, którzy odeszli, i spotykamy się z nimi, odwiedzając cmentarze. Także z tymi, dla których chodziliśmy na stadiony. Niektóre kluby, a zwłaszcza ich kibice, pamiętają o swoich dawnych gwiazdach. Czasami na grobach można zobaczyć proporczyki lub kwiaty w klubowych barwach. Mam jednak wrażenie, że pamięta się przede wszystkim o tych sportowcach, którzy spoczęli na największych cmentarzach. Na Bródnie i obydwu powązkowskich w Warszawie, Rakowickim w Krakowie, na Dołach w Łodzi, w Katowicach i Zabrzu. Idąc Aleją Zasłużonych na Wojskowych Powązkach, mija się położone obok siebie groby Kazimierza Górskiego, Kazimierza Deyny (na jego mogile znajduje się numer 10 i napis „Szacunek"), Witolda Woydy, Władysława Stachurskiego, szablisty Andrzeja Piątkowskiego, Elwiry Seroczyńskiej i Kamili Skolimowskiej. W innym miejscu Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski. Trudno przeoczyć. Ale kilka alejek dalej, w kwaterach oficerskich, leży kilkunastu działaczy Legii, bez których nie byłoby wielkości klubu. A tam, poza rodzinami, już chyba nikt nie zagląda.
Na „moim" cmentarzu w Falenicy spoczywa Jerzy Pawłowski, szermierz wszech czasów. Nawet niewielu faleniczan o tym wie. Kiedy zapalam mu na grobie lampkę, nie przepycham się przez tłum. Kilka lat temu w Krakowie ukazały się dwie książeczki informujące, gdzie pochowani są piłkarze Wisły i Cracovii. Wszystkie większe polskie kluby powinny w ten czy inny sposób dbać o pamięć swoich starych gwiazd.
Być może na wzór Społecznego Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami powinien powstać inny, ogólnopolski, który skatalogowałby groby reprezentantów Polski, olimpijczyków, sportowców, trenerów, działaczy, ale i znanych dziennikarzy sportowych. Coraz częściej chodzę na pogrzeby, zapisuję w głowie miejsca pochówków, ale zdarza się, że 1 listopada nie mogę ich znaleźć. Tak było i tym razem z grobami Edmunda Zientary i Leszka Rylskiego na Bródnie.
W tych dniach oczywiście oglądałem mecze, ale jakoś nie potrafiłem się na nich skoncentrować. Wrażenie zrobiła Legia, wygrywając w Gdańsku. Lechia nie pierwszy raz pokazała, że obecność w klubowej kadrze kilku reprezentantów Polski jeszcze nie tworzy drużyny. Remis Lecha we Wrocławiu potraktowano jako stratę punktów poznaniaków. To dobry przykład na to, jak zmieniają się oczekiwania i emocje. Zwycięstwa Lecha nad Fiorentiną i Legią wielu specjalistów uznało za odnowę, której dokonał Jan Urban, a jak nie wygrał z mającym problemy Śląskiem, to już niemal porażka. Ani Urban nie jest cudotwórcą, ani Lech nie jest drużyną z innej ligi. Gra jak wszystkie inne – raz lepiej, raz gorzej. Być może, gdyby Maciej Skorża został w Poznaniu, byłoby tak samo.