Gdzie i kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
L.M.: Poznaliśmy się w Fukuoce podczas mistrzostw świata. Właśnie ukończyłem eliminacje na 400 m i wszedłem do finału. Michael był na trybunach. Przywołał mnie do siebie. To był pierwszy raz, gdy spotkałem go na żywo, a on powiedział: „Dawaj, zrób to dziś wieczorem!”. Byłem bardzo podekscytowany.
M.P.: Powiedziałem: „Tak, stary, po prostu to wyszarp!”. Pisaliśmy do siebie na Instagramie kilka miesięcy wcześniej. Byłem nawet kilka razy na basenie, gdzie trenował Léon, ale nie mieliśmy okazji poznać się osobiście. Faktycznie to w Fukuoce rozmawialiśmy po raz pierwszy. Oczywiście słyszę na bieżąco, co się u niego dzieje, od Boba Bowmana. Trener jest dziadkiem moich dzieci, a dla mnie w pewnym sensie zastępuje ojca. Wiedziałem więc, co przeżywa Léon, choćby na podstawie jego treningów. Powiedziałem mu po prostu: „Widzisz, na co cię stać. Rekordy są po to, by je łamać”.
Dziś już wiemy, że to zrobił. Opowiedzcie o emocjach tamtej chwili…
M.P.: Mogę powiedzieć, że miałem rekord świata w pływaniu, który utrzymał się najdłużej. To naprawdę super. Podczas wyścigu Léona, gdy tylko wykonał nawrót i do końca zostało mu 100 m, a był wtedy o całą długość ciała przed moim czasem, wiedziałem, że tego nie wypuści.
L.M.: Wiele razy oglądałem film z rekordowym startem Michaela. Ten
z Pekinu. Wiedziałem, jak fantastycznie popłynął, i marzyłem, by choć
zbliżyć się do niego. Gdy dotknąłem ściany na mecie, wiedziałem, że
udało mi się go pobić, bo czułem się naprawdę dobrze. Dałem sobie czas,
aby się obrócić i spojrzeć na tablicę wyników. W tamtej chwili naprawdę
czułem, że żyję.
M.P.: To był mój ostatni indywidualny rekord świata, ale zostaje w rodzinie z Bobem i Léonem. Nie mogła mi go zabrać lepsza osoba.
Jedna z najwspanialszych rzeczy na igrzyskach to możliwość obcowania z wieloma kulturami
Michael Phelps
To się czuje w połowie wyścigu, że płyniesz po rekord świata?
M.P.: To kwestia odgłosów, każdy z moich rekordów brzmiał inaczej. Nie wiem, czy chodzi o energię, ale czułem coś innego. Zawsze słyszę gwizdki jako różne tony i jestem w takiej chwili niemal jak zanurzony w Matriksie.
L.M.: Dla mnie, do półmetka na dwusetnym metrze, było dość cicho. Wtedy miałem dobre tempo, więc kibice zaczęli mnie wspierać. Dobrze słyszałem to, płynąc stylem klasycznym, bo wówczas wystawiasz głowę wysoko nad wodę. Japończycy kibicowali żywiołowo, a ja czułem, że to legendarny moment.
O czym rozmawialiście po wyścigu?
L.M.: Pierwszą rzeczą, jaką usłyszałem od Michaela, było: „Serio, możesz pływać szybciej”.
M.P.: To po prostu świetny rekord. Jeśli włożysz w coś odpowiednio dużo pracy, to osiągniesz rezultaty – i Léon jest tego doskonałym przykładem. Gdy trenuję z Bobem, jestem w doskonałych rękach. Bob jest prawdziwym świrem, jeśli chodzi o detale. Mówię „świrem” w najlepszy, najbardziej ujmujący, szczery i kochający sposób.