Minister sportu i turystyki Sławomir Nitras: Obiecali miliard, wszystko sprawdzimy

– Marzeniem każdego z nas byłyby igrzyska olimpijskie w Polsce. Mówimy jednak o projekcie tak wielkim, że wymaga powagi, a w resorcie wszyscy dowiedzieli się o nim z telewizji – mówi „Rz” minister sportu i turystyki Sławomir Nitras.

Publikacja: 26.02.2024 19:07

Minister Sławomir Nitras

Minister Sławomir Nitras

Foto: PAP/Marcin Obara

Czy stan polskiego sportu jest smutnym odbiciem stanu państwa polskiego?

Nie, wcale tak nie uważam.

Co w takim razie wykazał audyt, który przeprowadził pan w ministerstwie?

Chciałem wiedzieć, jak wygląda budżet i realizacja zadań, a przy okazji pojawił się poważny problem ze sposobem dysponowania środkami publicznymi bez odpowiednich procedur. Panował bałagan, uporządkowałem te kwestie. Oceniłem zobowiązania oraz deklaracje, które padały podczas kampanii parlamentarnej, gdy jeżdżono i rozdawano „kartonowe bony”. Udało mi się uchronić finanse przed poważną katastrofą. Podobnych praktyk w następnych kampaniach nie będzie.

Uważa pan to za pierwszy sukces?

Chciałbym podejmować decyzje w oparciu o podstawy merytoryczne, a nie rozdawać prezenty służące wygraniu wyborów przez konkretnego kandydata. Mam poczucie, że gdyby w ministerstwie wciąż byli dziś moi poprzednicy, mielibyśmy do czynienia z feerią obietnic wobec gmin, gdzie rządzą lub aspirują samorządowcy z PiS.

Czytaj więcej

Francuzi nie odmówią Rosjanom olimpijskich wiz. Liczy się zysk

Ile projektów obiecanych w toku kampanii parlamentarnej dojdzie do skutku?

Chciałbym, aby żaden projekt, który jest poważny i uczciwy, nie został skrzywdzony, ale minister Kamil Bortniczuk złożył deklaracje, które blokowały nasz budżet inwestycji na co najmniej cztery kolejne lata – tyle pieniędzy obiecał. Mowa o kwocie grubo ponad miliard złotych. Dziś staramy się ocenić, które inwestycje są rzeczywiście strategiczne, czyli ważne z punktu widzenia związku sportowego bądź szkolenia oraz jakie projekty lokalne są możliwe do realizacji i potrzebne społeczności. Właśnie te uruchamiamy.

Kamil Bortniczuk złożył deklaracje, które blokowały nasz budżet inwestycji na co najmniej cztery kolejne lata - tyle pieniędzy obiecał. Mowa o kwocie grubo ponad miliard złotych. Sam wiedział, że to niemożliwe.

Rozmawiał pan na ten temat z ministrem Bortniczukiem?

Rozmawialiśmy, bo chciałem poznać stan spraw. Wsłuchiwałem się w to, co mówił. Nie uległem namowom, aby podtrzymać wszystkie wnioski, które obiecał. Moim zdaniem sam wiedział, że to niemożliwe. Zresztą wiele tych obietnic składał premier Mateusz Morawiecki bez większego wpływu ministra i żadnego wręcz udziału pracowników ministerstwa.

Czy ministerstwo będzie finansowało budowę stadionów piłkarskich dla klubów zawodowych?

Naszym zadaniem jest wspieranie sportu powszechnego oraz bazy szkoleniowej dla profesjonalnych sportowców, a nie budowanie aren.

Powinny to robić samorządy?

Samorządy finansują inwestycje niezbędne do rozwoju miasta, a więc nie tylko teatry czy opery, ale także stadiony. To właściwy model. Innego – może poza budującymi własne obiekty najbogatszymi klubami w lidze angielskiej czy hiszpańskiej – na świecie nie ma.

Czytaj więcej

Polowanie na prezesa Międzynarodowej Unii Biatlonu

A co z samorządami, które inwestują w kluby będące spółkami akcyjnymi?

Nie jestem prezydentem Płocka ani Wrocławia, aby decydować, w co inwestować. Sam na ich miejscu robiłbym wszystko, aby klub nie był miejski. Miasta często stawały się jednak ich właścicielami przejściowo i próbując znaleźć inwestorów. Musimy mieć olbrzymi szacunek do tych, którzy przeznaczają prywatne pieniądze na sport. Trzeba na nich chuchać i dmuchać. Jesteśmy krajem, gdzie nie ma zbyt wielu zamożnych chętnych to robić, choć są takie wyjątki, jak Legia, Lech, Pogoń czy Raków. Należy się zastanowić, jak możemy skłonić do podobnych inwestycji innych.

Ma pan na to pomysł?

Mogę robić to, co mieści się w zadaniach ministerstwa, więc chociażby pomagać poprzez finansowanie szkolenia młodzieży przez kluby. Niebawem ogłoszę konkretny program. Celem jest wsparcie akademii piłkarskich przy klubach ekstraklasowych i pierwszoligowych, ale w zakresie działalności profesjonalnej muszą sobie one radzić same.

Jeśli jakiś klub jest „pieszczochem” spółek Skarbu Państwa i nie idzie za tym systemowa praca, to nie jest to rozwiązanie modelowe. Pamiętajmy jednak, że mówimy o niezależnych podmiotach prawa handlowego

Czy spółki Skarbu Państwa powinny sponsorować prywatne kluby?

Polski sport bez tych spółek byłby znacznie uboższy. Nie ograniczają się przecież do profesjonalnego sportu, wspierają także powszechny. Wiele z nich ma kompleksowe programy związane z konkretnymi dyscyplinami. Uważam, że model, w którym dana spółka związała się z piłką ręczną czy siatkówką i zaczynała od napisu na koszulce kadry, a dziś współfinansuje system szkolenia, szkoły mistrzostwa sportowego, organizuje zawody amatorskie i na końcu sponsoruje także reprezentację oraz kluby, jest idealny.

To tylko część obrazu…

Jeśli jakiś klub jest „pieszczochem” spółek Skarbu Państwa i nie idzie za tym systemowa praca, to nie jest to rozwiązanie modelowe. Pamiętajmy jednak, że mówimy o niezależnych podmiotach prawa handlowego, które mogły ocenić, że mają z tej perspektywy konkretne korzyści marketingowe i nic mi do tego, choć będę namawiał je do modelu, który uważam za zdrowszy.

Jak ocenia pan zaangażowanie spółek Skarbu Państwa w finansowanie Polskiego Komitetu Olimpijskiego?

PKOl to niezależna organizacja, na której działalność nie mam wpływu. Odpowiada za to, żeby nasza reprezentacja na igrzyskach była dobrze zakwaterowana, ubrana i wyposażona. A także to, jak zaprezentujemy się jako Polska na tle innych. To odpowiedzialne zadanie. Jeśli mogę pomóc, to z pewnością pomogę. Igrzyska są jednak tylko wisienką na torcie, która podsumowuje czteroletnią pracę sportowców, związków i ministerstwa. Musimy więc zachować proporcje, widząc cały ten proces. Jeśli między wierszami mnie pan pyta, czy PKOl powinien być pośrednikiem w przekazywaniu środków ze spółek Skarbu Państwa związkom, to uważam, że nie.

Dlaczego?

Nie rozumiem sytuacji, gdy Polski Związek Towarzystw Wioślarskich przez lata ma umowę ze spółką Skarbu Państwa i nagle zostaje ona zerwana, aby podpisać nową, z PKOl. Komitet ma określone zadania. Jeśli miałby ambicję – a czasami można odnieść takie wrażenie – zostać drugim ministerstwem sportu, to takiego powodu nie widzę. Minister, jako członek rządu, jest wyłaniany w wyborach i ponosi odpowiedzialność za budżet oraz finansowanie sportu. Spółki Skarbu Państwa, które powinny go wspierać, są również elementem polityki państwa. PKOl nie powinien dzielić pieniędzy podatnika. Może się o takie ubiegać na realizację własnych zadań.

Czytaj więcej

Ludzie Putina polecą do Paryża. Ukraińcy piszą do Macrona protestują

Nie widzi pan przestrzeni na dualizm, w którym ministerstwo zajmuje się sportem powszechnym, a komitet olimpijski – zawodowym?

Finansowanie sportu wyczynowego też jest zadaniem państwa i dobrze to realizujemy. To my finansujemy przecież przygotowania do igrzysk. Jeśli PKOl znajdzie swoje własne źródła i zbierze 2-miliardowy budżet od prywatnych sponsorów, to będzie mógł się z nami porównywać, ale jeśli mówimy o środkach zdobytych na bazie koneksji politycznych ze spółek Skarbu Państwa, to wciąż są to pieniądze publiczne. Myślę, że budowa takiego modelu to swego rodzaju prywatyzacja finansowania publicznego.

Zaskoczyła pana próba zmiany statutu PKOl i wydłużenia kadencji prezesa?

Nie mogłem uwierzyć, że w ogóle mogło to komuś przyjść do głowy.

Czy rozmawiał pan o tym z przedstawicielami związków sportowych?

Temat pojawiał się właściwie w każdej rozmowie, ale nie z mojej inicjatywy, tylko ze strony związków. Dostrzegałem wręcz u niektórych obawy. Nie jest tajemnicą, że tworząc system finansowania poprzez PKOl, prezes Radosław Piesiewicz podjął de facto próbę kontrolowania związków.

Obawy wobec tego, jak zachowa się PKOl czy ministerstwo?

Ja niczego od związków nie oczekiwałem. To prezes PKOl chciał wydłużenia kadencji, a głosowanie nałożyło się na okres podpisywania umów na finansowanie związków przez spółki Skarbu Państwa, w czym PKOl chce pośredniczyć. Finansowanie związków przez ministerstwo odbywa się zaś według procedur. Mamy algorytmy i wskaźniki. Nie decydujemy, kto powinien być prezesem konkretnego związku. Cieszę się, że zwyciężył zdrowy rozsądek. Wiemy, jak to się odbywało, wszyscy mamy oczy. Propozycja zmian w statucie była efektem wyniku wyborów parlamentarnych. Zgoda na wydłużenie kadencji byłaby nieodpowiedzialna, sport zostałby uwikłany w  politykę. A ja chcę innych standardów. Sport powinien być przykładem, że zmiana władzy nie musi oznaczać sytuacji, w której jedni trzymają się stołków, a drudzy robią na nich zamach.

To prezes PKOl chciał wydłużenia kadencji, a głosowanie nałożyło się na okres podpisywania umów na finansowanie związków przez spółki Skarbu Państwa, w czym PKOl chce pośredniczyć.

Związki to dziś siła czy – jak uważał były minister Witold Bańka – problem polskiego sportu?

Dla mnie związki sportowe są najważniejszym partnerem. Bez nich nie wyobrażam sobie realizacji moich zadań. To ogromna siła, doświadczenie i wiedza o danej dyscyplinie, co nie oznacza, że wszystko działa doskonale. Niektóre nie umieją rozliczać dotacji, mają długi, a relacje międzyludzkie w związkach – delikatnie mówiąc – bywają nieprawidłowe. Jednocześnie mamy też takie, jak siatkarski, lekkoatletyczny czy kajakarski, które wzorowo szkolą. Patrzę na nich z podziwem. Minister Bańka toczył chociażby bój o to, aby odebrać związkom prawo wypłaty stypendiów zawodniczych. Ja nie mam takich planów. Chciałbym znaleźć w nich partnerów, a nie wrogów.

Wierzy pan, że wprowadzenie 30-procentowego parytetu dla kobiet w organach zarządczych polskich związków jest możliwe?

Uważam, że podjęliśmy takie działania zbyt późno. Gonimy rzeczywistość, bo tak funkcjonuje świat, a my – na tle wielu europejskich krajów – mamy niemal XIX wiek. To działanie o charakterze naprawczym. Chciałbym też pochylić się nad kwestią prawa wyborczego. Chodzi o ludzi zaangażowanych w sport – sędziów, trenerów, sportowców. Skoro mogą głosować na prezydenta Polski, to dlaczego nie mogą wybierać własnego prezesa? Nie chcę robić na złość związkom czy ich władzom, tylko je otworzyć na ludzi uprawiających dyscyplinę.

Igrzyska europejskie to sprawa dla komisji śledczej?

Sprawdzamy wydatki, ale dziś nie mam podstaw, aby tak twierdzić. Inną kwestią jest, czy wydanie niemal miliarda złotych było adekwatne do osiągniętych celów.

Czytaj więcej

Drogo i bez blasku. Po co Polsce były igrzyska europejskie?

Czy pan zdecydowałby się na organizację takiej imprezy?

Miałbym poważne wątpliwości. Idei nie kwestionuję, ale poziom zaangażowania środków publicznych był nieadekwatny do efektów. Jeśli miliard wydajemy na taką imprezę, to trudno mi zrozumieć, dlaczego ministerstwo nie znalazło 400 tys. zł na wsparcie turnieju tenisowego WTA 250 w Warszawie.

Czy to prawda, że rozmawiacie z Polskim Związkiem Tenisowym o organizacji turnieju WTA 500?

Powinniśmy dążyć do tego, aby mieć co roku dwa turnieje tej rangi: kobiecy oraz męski. Najpierw musimy jednak zbudować model, w którym znajdziemy podmioty zainteresowane stałą współpracą, wybierzemy miejsce, termin czy nawierzchnię. Mając taki projekt, jestem przekonany, że w ciągu kilku lat możemy nie tylko takie turnieje zorganizować, ale na stałe wprowadzić je do kalendarza.

Igrzyska olimpijskie w Polsce to utopia czy realny plan?

Marzeniem każdego z nas byłyby igrzyska w Polsce. Mówimy jednak o projekcie tak wielkim, że wymaga powagi. Kiedy w grudniu wszedłem do ministerstwa, poprosiłem o wszystkie informacje dotyczące igrzysk w 2036 roku: notatki, projekty, decyzje. Nie było nic. Pytałem w departamentach sportu wyczynowego oraz igrzysk europejskich, a także Polskiej Organizacji Turystycznej. Wszyscy w ministerstwie dowiedzieli się, że chcemy je organizować, z telewizji.

Czytaj więcej

Polska chce zorganizować letnie igrzyska olimpijskie

Co to oznacza dla projektu?

Nie możemy budować w Polsce sportu bez strategii, a tymczasem ostatnia Strategia Rozwoju Sportu – podpisana jeszcze w 2015 roku – była określona do 2020. Dziś takich dokumentów nie ma. Chcę więc jak najszybciej, od razu po igrzyskach w Paryżu, rozpocząć pracę nad strategią do 2036 roku: jak ma wyglądać społeczeństwo, jak powinien być finansowany sport, jaką rolę pełnić związki, a jaką uczelnie, czy też kto powinien być właścicielem infrastruktury. A także: czy staramy się o imprezy takie jak igrzyska i co zrobić, żeby się na ich organizację przygotować.

Jak widzi pan Polskę za cztery lata, a więc teoretycznie na koniec kadencji, pod kątem sportu powszechnego?

Chciałbym, aby związki miały stabilną sytuację finansową, która będzie podstawą do realnych planów rozwoju. Sport profesjonalny powinien ponadto nawiązać ścisłą współpracę z uczelniami wyższymi pod kątem badań, kariery dwutorowej oraz tego, aby nastoletni zawodnik nie musiał wybierać między karierą a nauką. Chciałbym, żebyśmy dobrze wykorzystywali infrastrukturę. Dużo inwestujemy w jej powstawanie, a nie mamy modelu finansowania funkcjonowania. Każdy zabiega więc o budowę, a później obiekt przez kilka dni w tygodniu jest zamknięty, bo nie ma pieniędzy na jego utrzymanie.

Każdy zabiega o budowę obiektów i później je zamyka, bo nie ma pieniędzy na ich utrzymanie, a ja nie chcę kłódki i dzieciaków, które wchodzą na boisko przez dziurę w płocie.

76 proc. infrastruktury przy szkołach działa tylko w godzinach ich pracy, a 65 proc. Orlików jest otwartych tylko w dni robocze. To liczby, które podał pan podczas komisji sportu…

Istotne jest wprowadzenie zobowiązania dostępności obiektu, jeśli finansuje go państwo. Nie chcę zamkniętej kłódki czy dzieciaków, które oglądają halę sportową zza szyby albo przechodzą na boisko przez dziurę w płocie. Chciałbym za to, aby sport był integralną częścią programu nauczania w szkołach i na studiach, a nauczyciele byli oceniani z progresu, jaki robi dziecko. Ogłoszę ponadto program wsparcia lig amatorskich. Finansowanie sportu powszechnego z budżetu – w porównaniu z tym, co planował premier Morawiecki – zwiększyliśmy o 520 mln zł.

Chce pan zmienić polski sport czy ministerstwo to trampolina do Parlamentu Europejskiego?

Gdybym chciał do niego wrócić, to jeździłbym po swoim okręgu, a tymczasem jeżdżę po Polsce i odwiedzam obiekty sportowe. Nie wybieram się do Parlamentu Europejskiego, bo mam najbardziej pasjonującą i najfajniejszą robotę, jaką kiedykolwiek w życiu miałem. I związane z nią ambitne plany.

Czy stan polskiego sportu jest smutnym odbiciem stanu państwa polskiego?

Nie, wcale tak nie uważam.

Pozostało 99% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Sport
Jagiellonii i Legii sen o Wrocławiu
Sport
Tadej Pogacar silny jak nigdy
Sport
PKOl i Radosław Piesiewicz pozwą ministra Sławomira Nitrasa
Sport
Mistrzostwa świata w kolarstwie szosowym. Katarzyna Niewiadoma wśród gwiazd
Sport
Radosław Piesiewicz ripostuje. Prezes PKOl zyskał na czasie