Czy stan polskiego sportu jest smutnym odbiciem stanu państwa polskiego?
Nie, wcale tak nie uważam.
Co w takim razie wykazał audyt, który przeprowadził pan w ministerstwie?
Chciałem wiedzieć, jak wygląda budżet i realizacja zadań, a przy okazji pojawił się poważny problem ze sposobem dysponowania środkami publicznymi bez odpowiednich procedur. Panował bałagan, uporządkowałem te kwestie. Oceniłem zobowiązania oraz deklaracje, które padały podczas kampanii parlamentarnej, gdy jeżdżono i rozdawano „kartonowe bony”. Udało mi się uchronić finanse przed poważną katastrofą. Podobnych praktyk w następnych kampaniach nie będzie.
Uważa pan to za pierwszy sukces?
Chciałbym podejmować decyzje w oparciu o podstawy merytoryczne, a nie rozdawać prezenty służące wygraniu wyborów przez konkretnego kandydata. Mam poczucie, że gdyby w ministerstwie wciąż byli dziś moi poprzednicy, mielibyśmy do czynienia z feerią obietnic wobec gmin, gdzie rządzą lub aspirują samorządowcy z PiS.
Czytaj więcej
Rosjanie mogą wystąpić na tegorocznych igrzyskach, ale niewykluczone, że zorganizują własne. Nad światem sportu wisi groźba rozłamu.
Ile projektów obiecanych w toku kampanii parlamentarnej dojdzie do skutku?
Chciałbym, aby żaden projekt, który jest poważny i uczciwy, nie został skrzywdzony, ale minister Kamil Bortniczuk złożył deklaracje, które blokowały nasz budżet inwestycji na co najmniej cztery kolejne lata – tyle pieniędzy obiecał. Mowa o kwocie grubo ponad miliard złotych. Dziś staramy się ocenić, które inwestycje są rzeczywiście strategiczne, czyli ważne z punktu widzenia związku sportowego bądź szkolenia oraz jakie projekty lokalne są możliwe do realizacji i potrzebne społeczności. Właśnie te uruchamiamy.