Tyle, że Portugalczycy stają się „drużyną turniejową”. Do tej pory odnieśli tylko jedno zwycięstwo i to dzięki golowi, zdobytemu w dogrywce. Teraz strzelili dwie bramki w ciągu trzech minut, a to podwójne uderzenie miało w sobie coś z nokautu. Walia przez całą pierwszą połowę realizowała swój plan skutecznej obrony pięcioma zawodnikami z szybkim przejściem do ataku. Nie broniła się kurczowo, licząc tylko na kontrę. Grała bardzo ładnie, stosowała różnorodne formy ataku, jakże odległe od schematów w wykonaniu reprezentacji Anglii.

Plan runął zaraz na początku drugiej połowy (bramki Cristiano Ronaldo i Naniego padły w 50. i 53. minucie). Od tej pory Portugalczycy grali już bezstresowo a Walijczycy próbowali różnych środków na odrobienie strat. Nie mieli jednak zbyt wiele atutów. Nie grali źle, ale jeden światowej klasy piłkarz w ataku to za mało. Portugalczycy mieli ich więcej.

Gareth Bale grał znakomicie, zachowywał się jak na prawdziwego kapitana przystało. Atakował, bronił, walczył na całym boisku a jego strzały z ponad 20 metrów, w większości celne, potwierdzały jego wyjątkowe umiejętności. Po drugiej stronie był jednak Cristiano Ronaldo, równie wielki i mogący liczyć na wsparcie kolegów, jakiego Bale nie miał. 

Walia, podobnie jak wcześniej Islandia, pożegnała się z turniejem godnie, dając argumenty tym wszystkim, którzy są zdania, że wielkie pieniądze psują i demoralizują futbol. Duch, pasja, skromność i organizacja czasami wielkie pieniądze równoważą. Niestety, nie do tego stopnia aby zagrać w finale mistrzostw Europy.