Zdarzają się oczywiście i tacy – nikt nie powie złego słowa o Lillehammer, Sydney czy Londynie – ale to raczej wyjątki. Przy okazji igrzysk dowiadujemy się więcej o problemach miast i krajów gospodarzy niż o atrakcjach, jakie czekają tam na gości.
Przed Rio przeciętny czytelnik prasy i telewidz coś tam słyszał o politycznych i gospodarczych kłopotach Brazylii, wiedział kim są Dilma Rousseff i Lula, ale czystością zatoki Guanabara czy bezpieczeństwem w fawelach interesowali się nieliczni. Przed igrzyskami Brazylia kojarzyła się z sambą, plażami, beztroską i futbolem. Teraz każdy wie, że to kraj przemocy, korupcji i skrajnych nierówności. Od razu nasuwa się też pytanie, kto zapłaci za dwa tygodnie fiesty, tak jak od dawna padają pytania, czy igrzyska w Atenach nie przyśpieszyły finansowego upadku Grecji (ekonomiści przekonują, że były kroplą w morzu problemów).
Przed igrzyskami w Pekinie więcej było w mediach o chińskim cudzie gospodarczym niż o Tybecie i przestrzeganiu praw człowieka. Decyzja MKOl sprawiła natomiast, że czekaliśmy nie tylko na wyczyny sportowców, lecz także na to, co zrobią dysydenci, czy ktoś podczas otwarcia krzyknie: „Niech żyje wolny Tybet!". Podobnie było przed Soczi – igrzyska okazały się lepszym pretekstem, by mówić i pisać więcej o dyktaturze Putina i korupcji w Rosji, niż manifestacje rachitycznej opozycji w Moskwie. Z piłkarskim mundialem w Katarze (będzie w roku 2022) jest tak samo – posłużył głównie jako detonator zainteresowania tym, kto buduje stadiony, i okazało się, że niewolnicy.
Organizacja igrzysk to dziś też konieczność odpowiedzi na trudne pytania
Ta zmiana akcentów wynika z tego, że zmienił się nasz stosunek do sportu, przestaliśmy traktować go jak niewinną rozrywkę, a zaczęliśmy jak biznes, na którym jedni zarabiają, a inni płacą rachunki. W czasach przed finansowym kryzysem pytania o koszty też padały, ale politykom łatwiej było grać na olimpijskich emocjach i narodowej dumie. Dziś już prawie nikt tej bajki nie kupuje, ludzie (ze wsparciem mediów) pytają, ile trzeba będzie za sportowe święto zapłacić, i w efekcie coraz częściej pokazują igrzyskom figę w referendach (u nas tak uczynił Kraków).