Jest trochę zaskoczona, że ktoś z prasy chce z nią rozmawiać, bo nic wielkiego jeszcze nie osiągnęła. Ma świadomość, że i w Whistler na wiele nie może liczyć, bo konkurencja jest szalona.
Oczy całego alpejskiego świata będą zwrócone na gwiazdy – Amerykankę Lindsey Vonn, Niemkę Marię Riesch i Szwedkę Anję Paerson. Przy nich czuje się malutka, tym bardziej że one, szczególnie Vonn, noszą głowę wysoko.
[srodtytul]Dziadkowie i babcie[/srodtytul]
– Czasami jest tylko zwykły strach. Gdy patrzysz przed siebie i widzisz oblodzoną przepaść, w którą za chwilę runiesz z szybkością ponad 100 km/godz., nogi lekko drżą. One też się boją, jestem o tym przekonana. Jesteśmy tylko ludźmi, a to, co robimy, wymaga, by o tym zapomnieć. Lubię jednak, gdy adrenalina się podnosi, lubię trudne trasy i agresywną jazdę. Taka już jestem i nasz nowy włoski trener Livio Magoni to widzi, więc namawia mnie, bym startowała również w zjeździe – mówi Agnieszka, dziewczyna z Krzeptówek, która w rodzinie ma aż pięciu olimpijczyków.
– Są to dziadkowie: Andrzej, skoczek narciarski – startował na igrzyskach w Oslo (1952) i w Cortinie d’Ampezzo (1956); Józef, specjalista kombinacji norweskiej – olimpijczyk z Grenoble (1968), oraz babcie: Helena Szadkowska – biegaczka ze Squaw Valley (1960), i Maria Lewandowska – alpejka z Cortiny (1956) i Innsbrucku (1964). Ze strony mamy był jeszcze Andrzej Krzeptowski, biatlonista – uczestnik igrzysk w St. Moritz (1928). Razem ze mną jest więc nas szóstka. Wielka szkoda, że mojej olimpijskiej nominacji nie doczekał dziadek Franciszek, skoczek. Byłby bardzo dumny z tego, że tu jestem. On nie zaznał tego szczęścia. Nigdy na igrzyskach nie startował – opowiada o swojej rodzinie Agnieszka.