Ruszą o 22 polskiego czasu. Wszystkie razem, kijek w kijek. Najpierw mają przed sobą 7,5 km stylem klasycznym. Tam Justyna Kowalczyk ma zdobyć przewagę, bo to jej styl, a trasa do niego jest trudniejsza, czyli bardziej odpowiadająca Polce.
Potem Justyna w wyznaczonej strefie zmieni narty, buty i kijki na te do stylu dowolnego (zmiany się przed biegiem ćwiczy, bo pomyłka drogo kosztuje) i ruszy na kolejne 7,5 km, ale już po mniej stromej pętli do kroku łyżwowego. Do mety dotrze po mniej więcej 40 minutach.
Będzie faworytką, bo to w tej konkurencji zdobyła rok temu w Libercu pierwsze mistrzostwo świata, uciekając na finiszu Kristin Stoermer Steirze. Wygrała też dwa ostatnie biegi łączone w Pucharze Świata, w Whistler i Rybińsku. Ale gdy Polka zwyciężała w Libercu, Marit Bjoergen nie była dzisiejszą Marit Bjoergen, a Kristina Smigun-Vaehi odpoczywała na urlopie macierzyńskim. A do Whistler i Rybińska najmocniejsze rywalki wówczas nie dojechały.
Tytułu zdobytego w Turynie broni dzisiaj Smigun. Bieg na 10 km stylem dowolnym pokazał, że dobrze się przygotowała do powrotu. A Bjoergen właśnie dogoniła olimpijskie złoto, którego szukała przez całą karierę, biega w Kanadzie jak na skrzydłach. Jest w takiej formie, że może jak pięć lat temu w mistrzostwach świata w Oberstdorfie stawać na podium właściwie w każdej konkurencji. Ale Kowalczyk też jest bardzo mocna i ma z Norweżką niewyrównane rachunki po pierwszych startach w Whistler. Nie wystartuje dziś poobijana na trasie sprintu Petra Majdić.
Justyna niczego nie obiecuje. Na tych igrzyskach jej najmocniejszym punktem ma być bieg na 30 km rozgrywany 27 lutego, w tej konkurencji też jest mistrzynią świata. Ale choć głośno tego nie powie, na pewno już dziś, uwolniona od presji po srebrnym medalu, będzie mierzyła w złoto. O taktyce w biegach łączonych zwykle mówiła tak: Mam się nie zajechać stylem klasycznym, żeby wystarczyło sił w dowolnym.