– To mecz marzeń dla wszystkich – mówił przed tym ćwierćfinałem obrońca kanadyjskiej drużyny Dan Boyle. – To wspaniałe, że mogę w takim wydarzeniu uczestniczyć. Musimy wreszcie Rosjan pokonać.
Scott Niedemayer, kapitan Kanadyjczyków jako jedyny z tego zespołu zdobył już olimpijskie złoto, jest też mistrzem świata. Ale nawet on nie pamięta, kiedy ostatni raz jego drużyna pokonała Rosjan. To zrozumiałe, nie może pamiętać, bo wcześniej to się nigdy nie zdarzyło. W Squaw Valley w 1960 roku Kanadyjczycy wygrali, ale ze Związkiem Radzieckim. Ostatni mecz w Turynie przegrali z Rosją 0:2 i pożegnali się z marzeniami o złotym medalu olimpijskim.
Ale ten zespół jest młodszy, gra znacznie szybciej. Mówił o tym Mike Babcock, główny trener gospodarzy. Porażka z Amerykanami w fazie grupowej wyzwoliła w nim jedynie chęć udowodnienia wszystkim, że to się już więcej nie powtórzy.
Wagony kolejki jadącej z centrum Vancouver do Canada Hockey Place wypełniają się w miarę zbliżania się do celu. Pomalowane twarze, klonowe liście na policzkach, kanadyjskie flagi. Kibice też są zmotywowani, wiedzą, co trzeba robić, by pomóc swojej drużynie.
Hala będzie pełna, kasy biletowe są pozamykane. Koniki oferują karty wstępu po tysiąc dolarów i są chętni do negocjacji. Mecz obejrzy prawie 18 tysięcy ludzi i miliony przed telewizorami. Zwycięzca może marzyć o złocie, pokonany pakuje walizki.