Hiszpanie pokonali Rosję 4:1, grając tak, że nawet media nieprzychylne Luisowi Aragonesowi będą musiały trenera pochwalić. O jego drużynie mówi się, że jest najsilniejsza od 1964 roku, kiedy to Hiszpanie zdobyli mistrzostwo Europy.
Aragones, który ostatni sukces odniósł tak dawno temu, że już sam chyba o nim zapomniał, dostał posadę selekcjonera głównie po to, żeby za bardzo się nie wtrącać i dać gwiazdom grać, tak jak najlepiej potrafią. Zadziałać miał model Realu Madryt prowadzonego przez Vicente Del Bosque, trenera, który siedział cicho, chodził na konferencję prasowe, a jego zawodnicy wygrywali dwukrotnie Ligę Mistrzów, bo sami tego chcieli.
Aragones ma jednak swoje zdanie: nie bał się zostawić w domu Raula. Kapitana Realu przekonywano, że nie ma dla niego miejsca w systemie z tylko jednym napastnikiem, a szkoda byłoby, aby tak zasłużony piłkarz siedział ciągle na ławce rezerwowych. Raul za bardzo nie chciał w to wierzyć, i słusznie, bo w podstawowej jedenastce Aragonesa jest dwóch napastników.
David Villa i Fernando Torres w Innsbrucku udowodnili, że Hiszpania, aby wygrywać, musi grać ofensywnie. Jedna z reklam to zdjęcie Torresa z hiszpańsko-angielskim podpisem „From El Nino to El Hombre” (Od dziecka do mężczyzny). Torres po przeprowadzce z Atletico Madryt do Liverpoolu rzeczywiście zmężniał, być może nawet na tyle, by poprowadzić drużynę do triumfu w mistrzostwach. Asystował przy pierwszym golu Villi, dla Rosjan był za szybki, a z boiska zszedł na początku drugiej połowy tylko dlatego, żeby za bardzo się nie zmęczył.
Możliwości Hiszpanów w ataku są tak wielkie, że król strzelców ligi Daniel Guiza nawet nie wszedł na boisko, a rozgrywający Arsenalu Cesc Fabregas rozpoczął mecz na ławce rezerwowych. Zdążył jednak pokonać bramkarza rywali w doliczonym czasie gry, tak jak trzy razy wcześniej Villa – po kontrataku.