– Can you, hmm... –... repeat – podpowiada rzecznik prasowy reprezentacji. – Yes, repeat – powtarza za nim trener do azjatyckiego dziennikarza, który zaczął swoje zachwyty nad Deco, gdy jeszcze nie działały słuchawki z tłumaczeniem z angielskiego. Pytanie zostaje powtórzone, tym razem Luiz Felipe Scolari wszystko zrozumiał. Przed odpowiedzią zdejmuje słuchawki, patrzy w oczy pytającemu i zaczyna swój wykład po portugalsku. Ten rytuał powtarza się po każdym pytaniu: słuchawki na bok, żeby nie krępować sobie ruchów, gdy trzeba będzie dla lepszego efektu machnąć ręką, pokazać coś na palcach, złapać się za głowę, zmarszczyć groźnie brwi. Czasem, gdy brazylijskiemu trenerowi coś się nie spodoba, to on wywołuje drugą stronę sali do odpowiedzi.
Tak będą od 1 lipca wyglądały konferencje prasowe Chelsea. Scolariego czeka szybki kurs angielskiego, ale nieznajomość języka raczej nie przeszkodzi mu owinąć sobie wszystkich wokół palca. Gdy azjatycki dziennikarz zadawał na stadionie w Genewie swoje pytanie, tematem dnia było jeszcze zwycięstwo Portugalii nad Czechami. Roman Abramowicz siedział na trybunach, plotki o tym, że to właśnie Brazylijczyka upatrzył sobie właściciel klubu krążyły od jakiegoś czasu, ale trwały też negocjacje z Carlo Ancellottim z Milanu.
Dopiero późnym wieczorem na stronie internetowej londyńskiego klubu pojawił się komunikat informujący, że strony uzgodniły warunki, a „Felipe jest wielkim fachowcem: osiągał sukcesy z klubami i reprezentacjami, wie, jak wydobyć najlepsze z piłkarzy, jego ambicje i oczekiwania pokrywają się z naszymi. Mamy zaszczyt ogłosić, że będzie nowym trenerem Chelsea”. Można by napisać wprost: będzie nowym Jose Mourinho. Mistrz świata z 2002 z Brazylią, wicemistrz Europy z Portugalią z 2004 ma posprzątać po Avramie Grancie, sprawić, że szatnia znów będzie miała jednego szefa, a nie dwudziestu kilku. I oczywiście odebrać Manchesterowi mistrzostwo Anglii, wygrywając ładniej, niż robił to Mourinho, ale dostarczając prasie tyle samo cytatów co on.
Z Portugalczykiem wiele go dzieli, zaczynając od znajomości angielskiego, a kończąc na różnicy pokoleń – Scolari ma prawie 60 lat. Mourinho jest wymuskany, Scolari wygląda jak farmer albo bohater kowbojskiej komedii i najlepiej czuje się w dresie. Portugalczyk zrywa się z ławki tylko, gdy musi, Brazylijczyk właściwie na niej nie siada. Po dziadku ma włoskie obywatelstwo, wychował się na południu Brazylii. To wybuchowa mieszanka, lepiej go podczas meczów nie prowokować. Ivica Dragutinović zrobił to w niedawnym meczu eliminacyjnym Portugalia – Serbia i Scolari nie czekał z ciosem. Został za to zdyskwalifikowany na cztery mecze, ale karę zmniejszono, gdy się pokajał. „Przepraszam, jak każdy jestem niedoskonały” – mówił. Od Mourinho raczej tego nie usłyszymy.
Ale podobieństw jeśli chodzi o trenerskie sposoby jest między nimi mnóstwo. Obaj świetnie radzą sobie z drużynami pełnymi gwiazd. Wiedzą, kiedy piłkarzowi trzeba zmyć głowę, a kiedy objąć ramieniem. Dla tych, którzy psują atmosferę, nie mają litości, choćby talentem przerastali innych. Łączy ich też słabość do Deco. Mourinho pociągnął go za sobą z Uniao Leiria do Porto i wykreował na gwiazdę, Scolari przekonał do przyjęcia portugalskiego obywatelstwa. Sam podczas meczów śpiewa portugalski hymn z takim zapałem, że gdy wykrzykuje „As armas!”, sprawia wrażenie, jakby rzeczywiście chciał się zerwać do broni.