Znajomy powiedział mi, że mecze najlepiej ogląda się z kolegami. Tylko wtedy wytwarza się mikroklimat, można ryczeć i kląć, wyzwolić w sobie to coś. Dziewczyny zabijają atmosferę. Nie przeszkadzają natomiast w podziwianiu siatkówki, wtedy niczyja męskość nie cierpi. O żadnym siatkarzu wściekli kibice nie mówią, że gra jak panienka albo gej. Szowinistyczne inwektywy nie grożą tenisistom, sprinterom ani pływakom. W tych dziedzinach naprawdę chodzi o sport, nie o płeć, na co dowodów jest mnóstwo: Steffi Graf, Merlene Ottey, Otylia Jędrzejczak. Ale piłka to co innego. Poważna, męska rzecz.
Skoro tak, na mistrzostwach powinno się roić od prawdziwych facetów. Zgodnie z rozpowszechnionym modelem: walecznych, twardych, uczciwych, odważnych i trzymających emocje na wodzy. A tu już w pierwszych minutach otwierającego meczu do szatni schodził kontuzjowany kapitan szwajcarskiej drużyny, płacząc jak chłopiec, któremu powiedziano, że na żadną karuzelę, choć marzył o niej od dawna, nie wsiądzie. Łez w ogóle jest na tych mistrzostwach sporo. Płakali zawodnicy drużyn odpadających z rozgrywek, płakali Rosjanie, gdy znaleźli się w półfinale.
Z uczciwością też są kłopoty – wstrętnych fauli liczyć nie warto, ale można przeprowadzić wybory Mistera Imitacji. Piłkarze padają na trawę z aktorskim zacięciem, najchętniej tuż przed polem karnym, i czekają na reakcję widzów – a dokładniej jednego, tego z gwizdkiem. Łapią się za głowę w niedowierzaniu, że ich cierpienie zostało zignorowane. Zasłaniają twarze, świadomi obecności kamer, które bezlitośnie obnażają fałsz. Moi koledzy w piaskownicy też biegli z krzykiem do domu, zaklinając się, że Krzyś uderzył ich łopatką. Wracali z tatusiami, którzy chcieli wyjaśnić sprawę po męsku. Ich urażona duma staje mi przed oczami, gdy patrzę na trenerów – wyskakują z ławek, wykrzywiają twarze rozdarci cierpieniem leżących na murawie synów.
A tym jakoś brakuje odwagi do konfrontacji. Im wyższa stawka, tym więcej strachu, waleczności jakby mniej. Chorwaci bali się strzelać karne. Holendrzy w spotkaniu z Rosjanami nagle stracili parę. Jeszcze więcej strachu było w konfrontacji Włochów z Hiszpanami. Twardziele, okazuje się, nie lubią ryzyka. Strzegą tylko bramki jak honoru. A my musimy czekać na rzuty karne. To tak, jakby dwóch chłopaków umówiło się za szkołą na solówkę, ale żaden nie miał odwagi uderzyć. Obaj po cichu liczą, że nauczycielka wkroczy, zanim padnie pierwszy cios.
Ja im się nie dziwię. Gdyby chodziło tylko o zwycięstwo, walczyliby odważniej. Ale tu chodzi o męskość. Kto przegrywa, ten pierdoła. Porażki koledzy nie wybaczą, a męski mikroklimat okaże się duszący. Wrócicie do dziewczyn, które nie mierzą waszej siły liczbą sińców i pucharów.