Jeszcze dziesięć lat temu oferta, jaką turecki futbol składał Europie, nie była zbyt skomplikowana. Proponował kilka czerwonych kartek w meczu, awanturę na trybunach, paru kontuzjowanych przeciwników i próby korumpowania sędziów.
Fatih Terim do Austrii i Szwajcarii zabrał drużynę niczym nowy folder reklamujący kraj na wystawę Expo. Reprezentacja Turcji w kilka tygodni zrobiła to, co nie udało się nawet klubom ze Stambułu regularnie grającym w Lidze Mistrzów. Do pasji, zaangażowania i walki dodano odrobinę dyscypliny taktycznej – zapewne wyuczonej w zagranicznych klubach. Mieszanka dała wspaniały efekt, Europa uwierzyła, że Turcy potrafią grać w piłkę.
Terim obrusza się na sugestie, że tylko cud sprawił, że jego piłkarze doszli do półfinału. Dokładnie – trzy cudy: gol w ostatniej minucie grupowego meczu ze Szwajcarią, trzy gole w ostatnim kwadransie w spotkaniu z Czechami i bramka w doliczonym czasie dogrywki w ćwierćfinale z Chorwacją. – Z tego, co wiem, to w piłce nożnej można uzyskać tylko trzy rezultaty i żaden z nich nie nazywa się cud. Śmieję się z tych, którzy próbują umniejszyć nasz sukces, cudem jest tylko to, że gra naszej drużyny pozwoliła zjednoczyć się całej Turcji, pozwoliła zapomnieć ludziom o codziennych zmartwieniach – mówi.
Cudem jest tylko to, że mój zespół zjednoczył kraj - Fatih Terim, trener Turcji
Piłkarze Terima tworzyli drużynę biegającą najwięcej spośród wszystkich finalistów. Ich taktyki nie potrafił opisać ani Karel Brueckner – „Oglądałem kilkadziesiąt ich spotkań i nie wiem, o co chodzi w ich systemie. Wszyscy są wszędzie, na boisku panuje chaos”‚ ani Slaven Bilić – „Odkryłem tylko dwa sposoby gry tej drużyny: ofensywną i bardzo ofensywną”. Atak sparaliżował jednak Niemców. Spodziewali się zobaczyć na boisku 11 bojaźliwych chłopców, spotkali mężczyzn, których nie załamują największe nawet przeciwności.