– Wróciła letnia bajka – powtarzały media, przypominając lato 2006 roku, kiedy Niemcy byli gospodarzami mundialu i stawali na głowie, aby nie tylko dobrze wypaść na murawie (zajęli trzecie miejsce), ale i pokazać, że są gościnni, chcą być lubiani, a nawet kochani, i oczekują, że nie będzie się im przypominało bez końca dawnych grzechów.
„Letnia bajka” sprzed dwóch lat różni się jednak od tegorocznej. Wystarczy zajrzeć do niemieckich gazet, przyjrzeć się programom telewizyjnym i wstąpić do księgarni, aby zauważyć jedną zasadniczą różnicę. Rzuca się w oczy brak publikacji i dyskusji na temat, który zdominował pozasportową scenę polityczną dwa lata temu.
Dyskusji o niemieckim patriotyzmie, poczuciu godności narodowej, powrocie do „normalności” w postaci publicznego okazywania radości z faktu, że jest się członkiem największego narodu w Europie. Nikogo już nie dziwi las niemieckich flag na samochodach i oknach mieszkań ani barwy narodowe na policzkach przechodniów. – To jubelpatriotyzm, hurrapatriotyzm, czyli po prostu patriotyzm piłkarski – oceniają media. – Manifestacja narodowych uczuć spowszedniała – tłumaczy Paul Nolte, socjolog.Ma rację. Nikomu nie przychodzi dzisiaj do głowy, by doszukiwać się w morzu niemieckich flag tonów nacjonalistycznych.
Usiłował to robić dwa lata temu szef działu kulturalnego tygodnika „Der Spiegel” Matthias Matussek. – Czy Niemcy nie mają prawa do okazywania uczuć patriotycznych podobnie jak Anglicy, Amerykanie, Francuzi, Polacy oraz inne narody? – pytał wtedy niewinnie w swej głośnej książce „My Niemcy. Dlaczego inni mogą nas lubić”.
To jubelpatriotyzm, hurrapatriotyzm, czyli po prostu patriotyzm piłkarski – oceniają media