Kołecki nie lubi się skarżyć. O bólu, który od lat towarzyszy mu w zmaganiach ze sztangą, też nie widzi sensu mówić. – Jak przychodzą wielkie ciężary, to i ból się pojawia. Wystarczy pierwszy nienaturalny ruch na pomoście, ale to normalne – odpowiada krótko na pytanie.
Nauczył się z tym żyć. Całe lata walczył z bólem kręgosłupa, więc poddał się operacji, bo istniał cień nadziei, że powrót na pomost będzie możliwy. I znów wygrywał jak za dawnych lat. Mistrzostwa Europy we Władysławowie, Strasburgu i Lignano Sabbiadoro. Mistrzostwa świata w Santo Domingo skończył na drugim miejscu, a w Chiang Mai na trzecim. Uwierzył, że może poprawiać rekordy i wygrać w Pekinie.
Kilka miesięcy temu, przed wyjazdem na mistrzostwa Europy do Włoch, przyznał, że niepokoi go dotkliwy ból kolana. – Na operację jest już za późno. Muszę dotrwać do igrzysk, ale nie wiem, czy kolano wytrzyma – zastanawiał się głośno. Cały czas trenuje z blokadą, asekuruje obolałą nogę. Bez asekuracji dźwiga rzadko.
Zygmunt Smalcerz, ostatni polski mistrz olimpijski w tej dyscyplinie (Monachium 1972), trener kadry ciężarowców, o Kołeckim mówi w samych superlatywach. – Zawodowiec w każdym calu. O treningu i prawidłowym odżywianiu wie wszystko. Czasami tylko szarżuje, ponosi go temperament wojownika, bo nie znosi przegrywać. Jestem więc po to, by go hamować. On wciąż myśli, że jest niezniszczalny, że wytrzyma wszystko. A ja wiem, że nikt nie jest z żelaza. Nawet Szymek.
Podczas treningów w Spale kolano doskwierało bardziej niż zwykle, pojawił się ból szyi, dolegała też świeża rana na dłoni, ślad po zerwanym odcisku. Pytany o samopoczucie, Kołecki bagatelizował dolegliwości, ale taki był również wówczas, gdy przed operacją kręgosłupa nie mógł się schylić i zawiązać sznurowadeł.