Reklama
Rozwiń

O jeden start za daleko

Sylwia Gruchała nie obroniła brązowego medalu z Aten, nie wygrała nawet jednej walki. Z polskich florecistek udało się to tylko Magdalenie Mroczkiewicz, ale i ona odpadła w następnej rundzie

Aktualizacja: 12.08.2008 03:54 Publikacja: 12.08.2008 03:43

O jeden start za daleko

Foto: Rzeczpospolita

Sala szermiercza stoi niedaleko olimpijskiej pływalni i tak jak ona kojarzy się Polakom na razie głównie z kobiecymi łzami. Sylwia Gruchała, schodząc z planszy po przegranej w 1/16 finału z Rosjanką Aidą Szanajewą, przystanęła niedaleko miejsca, gdzie w sobotę walczyła z atakami płaczu Aleksandra Socha. Mówiła cicho, ale zdecydowanie. Zaskakująco spokojnie jak na to, co miała do powiedzenia.

– Rywalka jest młoda, na pewno bardziej chce jej się zwyciężać. Ja już dużo zrobiłam w sporcie, jestem zadowolona ze swojej kariery. I zmęczona tym sportem, nie potrafię walczyć jak za dawnych lat. Trenuję od 16 lat, zawsze pod presją, zawsze w dobrej formie. Jestem kobietą, mam 27 lat. Chciałabym zacząć robić coś innego, mam inne zainteresowania – tłumaczyła tak, jakby już wcześniej przeczuwała, że to może być o jeden start za daleko. – Nie wiem, czy to moje ostatnie igrzyska, może wystarczy przerwa w startach. Po powrocie z Pekinu dostaniemy trzy miesiące wolnego, będzie okazja, by się zastanowić.

Od 1992 roku floreciści nieprzerwanie zdobywają w igrzyskach medale dla Polski. Najpierw drużyny męskie, potem żeńska, ostatnio Gruchała indywidualnie. Z dawnej olimpijskiej potęgi polskiej szermierki został już tylko floret i głównie stąd brała się wiara w sukces we wczorajszym turnieju. Rozum podpowiadał co innego. Od igrzysk w Atenach Gruchała ani razu nie zdobyła indywidualnie medalu mistrzostw świata. Miała niedawno problemy ze ścięgnem Achillesa, trochę osobistych rozterek. Wróciła do starego rytmu pracy w styczniu, ale dawnej formy nie odzyskała. Mimo wszystko jednak nie spodziewała się, że porażka nastąpi tak szybko i w takich okolicznościach.

Polka prowadziła z Szanajewą tylko raz, 1:0. Potem długo na tablicy wyników punkty dopisywano wyłącznie przy nazwisku Rosjanki. Dopiero tuż przed końcem Gruchale udało się doprowadzić po raz pierwszy do remisu, 11:11. W dogrywce pierwszy kontratak Rosjanki zakończył walkę.

– Gdy w końcu znalazłam sposób na rywalkę, zmniejszyłam przewagę, zaczęło mi brakować sił. Szanajewa zaskoczyła mnie w dogrywce, to ja miałam zrobić przeciwnatarcie. Rosjanka zmusiła mnie do przejęcia inicjatywy, wyczuła tempo mojego ataku. Trafiła prostym sposobem i było po wszystkim – mówiła Gruchała, przepraszając tych, którzy w nią wierzyli. – Jestem chora, źle się czuję, ale wiem, że to żadna wymówka. Cieszę się przynajmniej, że walczyłam i wierzyłam do końca. Początek walki po prostu przespałam, w pewnym momencie przegrywałam już 1:8.

Każda z jej koleżanek z reprezentacji była tego dnia w takiej sytuacji. Małgorzata Wojtkowiak (też zaczynała rywalizację dopiero od 1/16) przegrywała 1:8 z Chinką Lei Zhang, Mroczkiewicz w swoim drugim pojedynku z Włoszką Valentiną Vezzali. Polki walczyły ospale, jakby brakowało im sił. Wojtkowiak w pewnym momencie poprosiła o przerwę na zdjęcie maski i zaczerpnięcie powietrza.

Od Mroczkiewicz akurat trudno było wymagać cudów. Vezzali to legenda, w Pekinie trzeci raz z rzędu zdobyła olimpijskie złoto. Ale Gruchała nigdy wcześniej z Szanajewą nie przegrała, Wojtkowiak jest brązową medalistką ostatnich mistrzostw Europy.

– Mamy jeszcze turniej drużynowy 16 sierpnia. O półfinał walczymy z młodszymi i mniej doświadczonymi Amerykankami. Jeśli awansujemy, na naszej drodze staną zapewne Węgierki. Trzeba wykorzystać to, że w losowaniu ominęłyśmy Włoszki i Rosjanki – mówi Gruchała. To ona w turniejach drużynowych wychodzi na decydujące walki. Szermierki może mieć na razie dość, ale drużyna to wyjątek. Czasem łatwiej się zmobilizować dla kogoś niż dla siebie.

Paweł Wilkowicz z Pekinu

Nie robiłbym tragedii z porażek florecistek. Żal mi Sylwii, bo przespała początek, a gdy już po fantastycznej pogoni dopadła rywalkę, popełniła jak na jej umiejętności i doświadczenie dość prosty błąd. Podeszła zbyt blisko Rosjanki i stało się.

Teraz jest wielka szansa odegrać się w turnieju drużynowym. Proszę mi wierzyć, znam to z własnego doświadczenia, to będą zupełnie inne zawody. Polki nie raz, nie dwa po porażkach indywidualnych wynagradzały to sobie z nawiązką w drużynie. Tak było na mistrzostwach świata w Hawanie. Tam też w turnieju indywidualnym nie odegrały większej roli, a później zdobyły złoty medal. Są piekielnie ambitne i naprawdę wiedzą, na czym polega walka we florecie. Wierzę, że staną na podium.

Sala szermiercza stoi niedaleko olimpijskiej pływalni i tak jak ona kojarzy się Polakom na razie głównie z kobiecymi łzami. Sylwia Gruchała, schodząc z planszy po przegranej w 1/16 finału z Rosjanką Aidą Szanajewą, przystanęła niedaleko miejsca, gdzie w sobotę walczyła z atakami płaczu Aleksandra Socha. Mówiła cicho, ale zdecydowanie. Zaskakująco spokojnie jak na to, co miała do powiedzenia.

– Rywalka jest młoda, na pewno bardziej chce jej się zwyciężać. Ja już dużo zrobiłam w sporcie, jestem zadowolona ze swojej kariery. I zmęczona tym sportem, nie potrafię walczyć jak za dawnych lat. Trenuję od 16 lat, zawsze pod presją, zawsze w dobrej formie. Jestem kobietą, mam 27 lat. Chciałabym zacząć robić coś innego, mam inne zainteresowania – tłumaczyła tak, jakby już wcześniej przeczuwała, że to może być o jeden start za daleko. – Nie wiem, czy to moje ostatnie igrzyska, może wystarczy przerwa w startach. Po powrocie z Pekinu dostaniemy trzy miesiące wolnego, będzie okazja, by się zastanowić.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku