Sala szermiercza stoi niedaleko olimpijskiej pływalni i tak jak ona kojarzy się Polakom na razie głównie z kobiecymi łzami. Sylwia Gruchała, schodząc z planszy po przegranej w 1/16 finału z Rosjanką Aidą Szanajewą, przystanęła niedaleko miejsca, gdzie w sobotę walczyła z atakami płaczu Aleksandra Socha. Mówiła cicho, ale zdecydowanie. Zaskakująco spokojnie jak na to, co miała do powiedzenia.
– Rywalka jest młoda, na pewno bardziej chce jej się zwyciężać. Ja już dużo zrobiłam w sporcie, jestem zadowolona ze swojej kariery. I zmęczona tym sportem, nie potrafię walczyć jak za dawnych lat. Trenuję od 16 lat, zawsze pod presją, zawsze w dobrej formie. Jestem kobietą, mam 27 lat. Chciałabym zacząć robić coś innego, mam inne zainteresowania – tłumaczyła tak, jakby już wcześniej przeczuwała, że to może być o jeden start za daleko. – Nie wiem, czy to moje ostatnie igrzyska, może wystarczy przerwa w startach. Po powrocie z Pekinu dostaniemy trzy miesiące wolnego, będzie okazja, by się zastanowić.
Od 1992 roku floreciści nieprzerwanie zdobywają w igrzyskach medale dla Polski. Najpierw drużyny męskie, potem żeńska, ostatnio Gruchała indywidualnie. Z dawnej olimpijskiej potęgi polskiej szermierki został już tylko floret i głównie stąd brała się wiara w sukces we wczorajszym turnieju. Rozum podpowiadał co innego. Od igrzysk w Atenach Gruchała ani razu nie zdobyła indywidualnie medalu mistrzostw świata. Miała niedawno problemy ze ścięgnem Achillesa, trochę osobistych rozterek. Wróciła do starego rytmu pracy w styczniu, ale dawnej formy nie odzyskała. Mimo wszystko jednak nie spodziewała się, że porażka nastąpi tak szybko i w takich okolicznościach.
Polka prowadziła z Szanajewą tylko raz, 1:0. Potem długo na tablicy wyników punkty dopisywano wyłącznie przy nazwisku Rosjanki. Dopiero tuż przed końcem Gruchale udało się doprowadzić po raz pierwszy do remisu, 11:11. W dogrywce pierwszy kontratak Rosjanki zakończył walkę.
– Gdy w końcu znalazłam sposób na rywalkę, zmniejszyłam przewagę, zaczęło mi brakować sił. Szanajewa zaskoczyła mnie w dogrywce, to ja miałam zrobić przeciwnatarcie. Rosjanka zmusiła mnie do przejęcia inicjatywy, wyczuła tempo mojego ataku. Trafiła prostym sposobem i było po wszystkim – mówiła Gruchała, przepraszając tych, którzy w nią wierzyli. – Jestem chora, źle się czuję, ale wiem, że to żadna wymówka. Cieszę się przynajmniej, że walczyłam i wierzyłam do końca. Początek walki po prostu przespałam, w pewnym momencie przegrywałam już 1:8.