– Pobiłem dwa rekordy świata i nie zdobyłem złotego medalu – mówi Paweł Piotrowski po powrocie z paraolimpiady w Pekinie.
Nie ukrywa żalu. Rekordzista świata to przecież ten, który jest najlepszy. Ale w sporcie niepełnosprawnych nie zawsze jest to równoznaczne ze zwycięstwem. Kiedy łączy się różne grupy inwalidztwa, rekord czasami nie daje złotego medalu. Piotrowski rywalizował ze sprawniejszymi od siebie, mniej upośledzonymi. Musieli rzucić o dwa metry dalej niż on, bo takie są reguły tej rywalizacji. I rzucili. Ale polski lekkoatleta się nie poddaje. Już myśli o rewanżu w Londynie. – Za cztery lata będę najlepszy – mówi z pewnością w głosie. Tylko trzeba zmienić system szkolenia, bo świat nam ucieka.
Nie on jeden widzi potrzebę zmian. Paraolimpiady nie mają już nic wspólnego z rehabilitacją. To wyczyn na najwyższym poziomie. Najlepsi ze swymi rekordami ocierają się o wyczyny zdrowych sportowców. Najwięcej o tym mogą powiedzieć te, które startowały na jednych i drugich igrzyskach – Polka Natalia Partyka i pływaczka z RPA Natalie du Toit. One pokazały, że sportowiec niepełnosprawny może walczyć ze zdrowym jak równy z równym. Na warszawskim Okęciu najgłośniej witano złotych medalistów – biegacza Marcina Awiżenia, i kolarzy – Andrzeja Zająca i jego pilota Dariusza Flaka. – Nawet nie mogę płakać, bo wszystkie łzy wylałem w Pekinie – mówił złoty medalista w biegu na 800 metrów. Gdyby przyznawano medale za okazywanie radości, miałby drugie złoto.
Niedowidzący Andrzej Zając przyznał, że pod koniec ciężkiej trasy łapały go skurcze, ale chęć zwycięstwa była tak silna, że pod koniec wyścigu przestał je odczuwać. – Nie mogłem zaprzepaścić szansy, którą dał mi los. Równie głośno i radośnie witano srebrnego medalistę Piotra Grudnia. 17-letni pingpongista przegrał z Chińczykiem, ale złoto było blisko. – Wygram za cztery lata w Londynie – obiecuje.
W sobotę w drugiej grupie paraolimpijczyków wróciła do kraju czterokrotna medalistka w pływaniu Katarzyna Pawlik. Ona też, by wygrać, musiała pobić rekord świata.