Było już po zmroku, na torze trwały próbne jazdy samochodu bezpieczeństwa, gdy ewakuowano garaże BMW Sauber. Miejscowe służby musiały je przetrząsnąć po alarmie bombowym. Bomba była oczywiście wymysłem, a biorąc pod uwagę drakońskie kary obowiązujące w Singapurze za najdrobniejsze przewinienia, dowcipnisia czekają spore wydatki.
Za rzucenie papierosa na chodnik policja każe sobie płacić równowartość 800 złotych, tyle samo kosztuje jedzenie i picie w wagonikach lokalnego metra. O bombie na torze Formuły 1 żadnej wzmianki w oficjalnym cenniku nie ma, ale za rok, w ramach nauki na błędach, pewnie już będzie.
Singapur ma być dla Formuły 1 jak Monako, tyle że w azjatyckim wydaniu i przy sztucznym świetle. Kręta uliczna trasa prowadzi wokół portu, pokazując luksusy i bogactwo nadbrzeżnej dzielnicy, jej ogromnych hoteli i centrów handlowych. Jedna z prostych przebiega tuż obok słynnego hotelu Raffles, nazwanego na cześć sir Stamforda Rafflesa.
To on w 1819 r. na niewielkiej wyspie u wybrzeży Malezji założył miasto Singapur. W czasie wyścigowego weekendu nocleg w hotelu, którego stałymi gośćmi byli przed laty m.in. Rudyard Kipling i Józef Conrad Korzeniowski, kosztuje 2500 euro za dobę – przy minimalnej rezerwacji na pięć dni.
Żeby oświetlić prostą przy hotelu i cały tor, trzeba było zainstalować reflektory o mocy ponad 3 milionów watów. To pierwszy taki eksperyment w Formule 1 i pierwsze Grand Prix w Singapurze. Miasto żyje wyścigiem. Inwazja Formuły 1 to dla maleńkiej wyspy świetna okazja do zarobienia.