Kiedyś Leo Beenhakker nie mógł doczekać się poranka, żeby popędzić z hotelu Sheraton na Miodową, gdzie witał go Michał Listkiewicz z kawą i cygarem, a listonosz przynosił worek korespondencji z hołdami dla trenera i zaproszeniami do odebrania kolejnego trofeum lub tytułu.

Dziś sytuacja nieco się zmieniła. Grzegorz Lato nie pali, a piłkarze grają tak, że entuzjastyczne listy zastąpiły rzucane pod nosem przekleństwa. Zaproszeń nie ma w ogóle. Już nie jest tak miło, a po redakcjach i w trenerskich pokojach zbierają się sępy czekające, aż ofiara się wykrwawi. Ale ofiara walczy, rozdaje w nerwach ciosy na oślep, szukając drogi honorowego wyjścia. Przestała odróżniać – kto wróg, a kto przyjaciel, pali mosty, więc i punktów oparcia ma coraz mniej.

Beenhakker sprawia nam zawód na ławce trenerskiej i przed mikrofonami. To, że reprezentacja nie będzie wygrywała zawsze, można było przewidzieć. Zagraniczny trener miał zwiększyć szanse na zwycięstwa i zrobił to w granicach swoich i piłkarzy możliwości. Beenhakker nie daje sobie rady ze stresem i być może dlatego chciał godzić pracę, która przestała dawać mu satysfakcję, w PZPN z Feyenoordem, który ma w sercu. W Polsce miałby pieniądze, a w Holandii przyjemność.

To można zrozumieć. Tym bardziej że podawany przez Beenhakkera jako wzór łączenia dwóch posad jego przyjaciel Guus Hiddink właśnie do pracy z kadrą Rosji dodał zatrudnienie w Chelsea. Wprawdzie w Londynie i Moskwie płaci mu ten sam człowiek (Roman Abramowicz), ale niech tam. Z kolei zwolniony z Chelsea Luis Felipe Scolari otrzyma odszkodowanie w wysokości 7,5 mln funtów. Dziś utrata pracy też bywa w futbolu opłacalna. Ale Beenhakkera to chyba nie dotyczy, bo PZPN nie ma swego Abramowicza. Jedynym wyjściem dla Holendra jest więc na razie wygrywanie z reprezentacją Polski. Inne przyjemności muszą poczekać.

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/12/stefan-szczeplek-bez-kawy-i-cygara/]skomentuj na blogu[/link][/b]