[b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/03/28/taka-brzydka-katastrofa/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Ale jeśli chwali się Leo Beenhakkera i tę drużynę za piękną grę i wspaniałe zwycięstwa nad Portugalią lub Czechami, to mecz z Irlandią Płn. trzeba będzie postawić na drugim końcu skali.
Dlatego nie piszę, że Polacy nie potrafią grać w piłkę, chociaż takie słowa cisną się na usta i pewnie wszyscy kibice ich używają. Potrafią, dość średnio, więc czasami udaje im się coś wbrew logice, a czasami jest tak, jak w Belfaście. Ilością popełnianych błędów można by obdzielić całe eliminacje - to słowa Michała Żewłakowa i trudno się z nimi nie zgodzić. Przegrywaliśmy nie raz w takim stosunku, ale rzadko wynikowi towarzyszyła taka złość, jak teraz. Złość i żal byłyby mniejsze, gdyby pokonała nas dobra drużyna, po jeszcze lepszej grze. Niestety, Irlandia wygrała zasłużenie, ale przy naszej wydatnej pomocy. Nie tyle gospodarze zwyciężyli, co my przegraliśmy, chociaż brzmi to nielogicznie.
Trudno się było dopatrzyć jakiejś myśli w naszych akcjach. Od początku oddaliśmy pole przeciwnikowi, który robił na nim co chciał, nie napotykając na większe trudności. Indywidualne błędy wszystkich czterech obrońców i bramkarza miały największy wpływ na porażkę, ale koledzy defensorów nie zrobili nic, żeby odrobić straty. Nie mieliśmy na boisku nikogo, kto byłby w stanie pokierować zespołem. Wszyscy poruszali się, jakby wcześniej ze sobą nie grali. Akcje rwały się po dwóch - trzech podaniach, następne było już niecelne. Był to efekt zarówno twardej gry Irlandczyków (a jaka miała być?), jak i kiepskiemu poziomowi techniki Polaków. Nie wyobrażam sobie Marcina Wasilewskiego, podbijającego piłkę więcej niż dziesięć razy.
Czy Leo Beenhakker tego wszystkiego nie dostrzegał? Musiał widzieć, ale też trudno mu zarzucić, że pomija w swoich wyborach jednych zawodników, a faworyzuje innych. Grali prawie wszyscy najlepsi lub w najlepszej formie (pamiętam o Pawle Brożku, Łukaszu Gargule, Rafale Murawskim, Jakubie Błaszczykowskim, ale to niewiele zmienia). Nie znam trenera, który podejmowałby decyzje przeciw sobie. Jest więc druga ewentualność - Beenhakker w swoich wyborach może się po ludzku mylić. I robi to coraz częściej.