Uboższy o jedną górę
Kukuczka we wspomnieniach: „Fizycznie czuję się znakomicie, nawet moje odmrożenia nóg, które odczuwałem jeszcze trochę dwa miesiące temu, już nie dają o sobie znać. Jednak w górach najważniejsza jest kondycja psychiczna, którą teraz oceniam, że jest zdecydowanie lepsza niż na starcie poprzedniej ekspedycji. Przede wszystkim jestem w pełni przekonany o realności celu. Idziemy drogą normalną, z zamiarem zrobienia pierwszego zimowego wejścia na Kanczendzongę. (...) Od Reinholda Messnera dzielą mnie tylko dwa szczyty. To też określa wysokość stawki, jaką jest teraz dla mnie Kanczendzonga. Chociaż wiem, że nawet gdy z tą górą wygram i będę uboższy od Messnera tylko o jedną wielką górę, ja wrócę do domu, a on dopiero wyruszy dokończyć ten wielki wyścig, pójdzie jak po swoje. Samo liczenie szczytów, niczym bramek w meczu piłkarskim, prowadzi jedynie do złudzeń. Reinhold był i jest zawsze co najmniej o dwa szczyty przede mną i w pełni kontroluje sytuację”.
Wielicki z Kukuczką zabierają z bazy sprzęt potrzebny w wyżej położonych obozach, docierają do „jedynki”, „dwójki”, wychodzą na wysokość 7000 metrów, zostawiają rzeczy potrzebne do założenia obozu trzeciego i wracają do bazy na wigilię. Część wyprawy spędza wieczór w bazie wysuniętej, część w głównej, przez niektórych złośliwie zwaną „bazą wycofaną”. Hajzer dochodzi z karawaną, jest mnóstwo jedzenia, nastroje się poprawiają.
Krzysiek Pankiewicz na pokrywie bębna robi tort z galaretki i ozdabia go jagodami z puszki. Wszyscy wypatrują pierwszej gwiazdki, siadają do stołu, a Pankiewicz na torcie. Zeskrobują resztki z jego tyłka. Śmiechy, docinki, potem poważnie – modlitwa, opłatek, kolędy, wspomnienia, alkohol.
W Boże Narodzenie alpiniści chcą wracać na górę, ale pogoda nie pozwala. Silny wiatr i śnieg zatrzymują wszystkich w bazach głównej i wysuniętej aż do sylwestra. Potem idzie szybko. W Nowy Rok gotowy jest obóz trzeci, a trzy dni później, na wysokości 7800 metrów – czwarty. Andrzej Czok, Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki i Przemysław Piasecki zostają w nim na noc. Następnego dnia chcą atakować szczyt. Ale pogoda znów kaprysi. Schodzą do bazy, potem znów w górę.