Z opublikowanego raportu wynika, że przedstawiciele rodzimego wolejbolu są chronicznie przemęczeni i grozi im rychłe wyginięcie. Szanse przetrwania dzięcioła trójpalczastego, kozicy górskiej oraz świstaka nie wyglądają już tak marnie, jeśli się je zestawi z prognozami sporządzonymi dla polskich siatkarzy.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/12/01/siatkarz-pieciopalczasty/]skomentuj na blogu [/link][/b][/wyimek]
W tej sprawie z "Gazetą Wyborczą" nie zgadzam się ani na jotę. Użalanie się nad sportowcami, którzy mają coraz więcej roboty i którzy dostają za to coraz więcej pieniędzy, wydaje mi się działaniem pozbawionym sensu. Zwłaszcza jeśli gorzkie żale odprawiają dziennikarze sportowi, którzy te wszystkie turnieje o rozmaite puchary oraz wszelakie ligi światowe opisują i w mniej lub bardziej bezpośredni sposób nakłaniają tych naszych nieszczęsnych siatkarzy do wytężonej pracy. W Polsce, dzięki Bogu, nie ma przymusu, by być wybitnym sportowcem, grać w klubie oraz w reprezentacji, zyskiwać sławę, bogacić się oraz dostawać odznaczenia państwowe. Można nie zawracać sobie głowy tymi wszystkim marnościami i grać z kolegami w sali gimnastycznej. Natomiast ktoś, kto wybrał tę pierwszą opcję i czuje się przepracowany, powinien na jakiś czas zrezygnować z części obowiązków. Tak właśnie zrobił w poprzednim sezonie najlepszy polski siatkarz Mariusz Wlazły, czym naraził się na złośliwe komentarze właśnie mediów, które wypominały mu brak ambicji i niedostatek patriotyzmu.
Wątek przepracowania pojawia się też regularnie pod koniec sezonu tenisistek. Panie przyjeżdżają na finałowy turniej do Kataru w gipsach i bandażach, wzbudzając lament co wrażliwszych reporterów. Nasza Agnieszka Radwańska narzekała wielokrotnie, że musi grać zbyt często i to w wyznaczonych przez WTA imprezach. Mówiła, jak bardzo jej to ograniczenie wolności doskwiera. Nie zbuntowała się jednak, bo wiedziała, że czeka ją wysoka rekompensata pieniężna za tę całoroczną gehennę. Powtarzam: nie ma przymusu, co dotyczy nie tylko siatkarzy i tenisistek, ale wszystkich sportowców.
Przypomina mi się anegdota z czasów dawnego "Życia Warszawy". Do legendarnego lekarza zakładowego doktora P. przyszedł zecer. "Panie doktorze, jak robię tak, to mnie strasznie boli" – poskarżył się, wykonując skręt ciała. "To nie rób tak" – odparł doktor.