Tutaj w 1997 roku jedyny raz oglądał wyścig Formuły 1 jako kibic. Wygrał wówczas Jacques Villeneuve, zmierzający po mistrzowski tytuł. Dziewięć lat później na tym samym torze Polak zastąpił w kokpicie BMW Sauber kanadyjskiego kierowcę i w debiucie zajął siódme miejsce, choć po wyścigu został wykluczony za zbyt lekki samochód. Jak później ujawnił zespół, w czasie jazdy opróżniła się gaśnica i podczas regulaminowego ważenia zabrakło dwóch kilogramów.
Nie bez znaczenia jest także fakt, że Grand Prix Węgier jest wyścigiem, na który polscy kibice mają najbliżej. – Dopóki nie będzie Grand Prix Polski, to ten wyścig będzie moim domowym – mówił Kubica podczas wczorajszej konferencji prasowej. – Zawsze przyjeżdża tu wielu polskich kibiców, razem z Finami stanowią najliczniejsze grupy.
Dla skandynawskich kibiców to także najbliższy domu wyścig, ale w tym sezonie próżno wypatrywać na Hungaroringu białych flag z niebieskimi krzyżami. W ten sam weekend na fińskich szutrach odbywa się zaliczany do mistrzostw świata Rajd Finlandii, zatem większość fanów czterech kółek wolała zostać w domu – zwłaszcza, że ostatni fiński mistrz świata Formuły 1, Kimi Räikkönen, od tego roku poświęca się wyłącznie rajdom.
Podróż na Węgry tylko po to, aby kibicować jeżdżącemu w jednym z najsłabszych zespołów Heikkiemu Kovalainenowi, może przyjść do głowy tylko wyjątkowym pasjonatom F1. Co prawda kierowca Lotusa wygrał tu przed dwoma laty swój jedyny wyścig Grand Prix, ale wówczas startował w McLarenie. W tym roku o podobnym wyniku nie marzy – jego samochód nie pozwala nawet na walkę o punkty.
Co innego Kubica – on może spełnić oczekiwania rodaków, którzy już w czwartek tłumnie przybywali na tor położony w Dolinie Trzech Źródeł. Węgierski obiekt ma podobną konfigurację do Monako, gdzie przed dwoma miesiącami Polak stanął na podium. Trasa jest rzadko używana przez samochody wyścigowe, zatem przyczepność jest tu bardzo słaba. Samochód Renault ma krótki rozstaw osi i bardzo dobre zawieszenie, zatem dobrze się prowadzi na krętych i wyboistych torach. Inne, w porównaniu z uliczną trasą w Monako, są jednak pobocza. Tutaj kierowca może sobie pozwolić na pewien margines błędu, zatem „uliczny wojownik” – jak nazywają Kubicę – traci część ze swoich atutów.