[b]Żużlowcy często słyszą od rodzin: zwolnij, sprzedaj motocykle, to jest zbyt niebezpieczne?[/b]
[b]Jarosław Hampel:[/b] Moja żona wie, że to nie miałoby sensu. Rozstanie z torem nie wchodzi w grę. Kocham żużel. Nie jest całym moim światem, nie oddycham metanolem. Ale zależy mi na wyniku i chcę mieć radość ze ścigania. Kilka lat temu Tony Rickardsson, sześciokrotny mistrz świata, powiedział mi w Cardiff, że chęć zwyciężania trzeba mieć zakodowaną w sercu. Namalować sobie cel na tarczy, takiej jak do rzutków, i starać się trafić w dziesiątkę. Pilnuję każdego szczegółu, nie chcę zarzucić sobie kiedyś, że nie zostałem mistrzem świata, bo zaniedbałem jakiś drobiazg. Ale w tym zwariowanym świecie to rodzina daje mi poczucie, że warto robić coś poza sportem.
[b]Wielu mistrzów, nie tylko sportów motorowych, bo również tenisiści, jak John McEnroe, uważało że obecność bliskich na zawodach nie służy sportowcowi. Zaprosiłby pan rodzinę, gdyby stawką był tytuł mistrza świata?[/b]
Nie paraliżuje mnie świadomość, że oni są na trybunach. Ale potrzebuję samotności przed zawodami. Pół godziny przed meczem mógłbym zamknąć się w ciemni. Czuję się wtedy jak wojownik. Nikt nie wkracza na terytorium mojego państewka. Moi mechanicy wyczuwają ten moment, kiedy powinni zamilknąć. Nie muszę im nic mówić.
[b]A jest pan ostrożniejszy, od kiedy żona i córka czekają w domu?[/b]