Sprzedawca Enrico, chłopak z kolczykiem w uchu, wziął książkę o Juventusie w dwa palce, jakby się jej brzydził. Spytał, skąd przyjechałem, a kiedy się dowiedział, że z Polski, roztoczył przede mną wspomnienia o nocnych urokach Krakowa i jego mieszkanek. Kiedy już nić porozumienia została nawiązana, zrobił mi wykład o wyższości dumnego, wrastającego głęboko w piemoncką glebę AC Torino nad Juventusem – parweniuszem tuczącym się potem i krwią Włochów ciągnących z całego Półwyspu Apenińskiego do pracy w fabryce Fiata. – Chcesz tę książkę o Juventusie, bierz, twoja sprawa, ale ja cię uprzedzałem – zakończył, pakując obydwie. – I miej świadomość, że dziś wieczorem prawdziwi turyńczycy będą kibicowali Lechowi.

Juventus stał się moim ulubionym klubem w roku 1969, kiedy jako student podjąłem wakacyjną pracę kelnera w bułgarskim kurorcie Słoneczny Brzeg. Poznałem tam wówczas Włocha, który nazywał się Renzo Schiavi i pracował w zakładach Fiata na stanowisku raczej nie kierowniczym. Grupa robotników przyjechała kilkoma samochodami do Bułgarii, co było wakacjami tańszymi niż w ich kraju. Renzo należał do klubu kibica Juventus Club Parabiago, jego samochód pełen był proporczyków, kilka mam jeszcze w domu. Przysyłał mi potem do Warszawy pisma klubowe, uczyłem się ich na pamięć, dzięki czemu cieszyłem się opinią znawcy futbolu włoskiego, co z kolei otworzyło mi drogę do pierwszej dziennikarskiej pracy, w "Sztandarze Młodych". Swój pierwszy tekst napisałem właśnie o Juventusie, w dniu jego finału o Puchar Mistrzów z Ajaksem.

Juventus i Torino łączy ten sam miejski stadion. Stadio Olimpico to następca historycznego stadionu o nazwie Filadelfia, na którym przez kilka powojennych lat Grande Torino nie dawało szans żadnej włoskiej drużynie. Ale tutaj powstał też wielki Juventus z Bońkiem i Platinim. Z jednego miejsca, w prześwicie między trybunami a dachem widać odległą górę Superga, gdzie w maju 1949 roku o mury bazyliki rozbił się samolot (z silnikiem fiata G 212) wiozący Grande Torino. Zginęło 18 piłkarzy, w tym ośmiu reprezentantów Włoch. Ich pogrzeb zjednoczył Turyn.

Kiedy wiele lat później na Heysel hordy pijanych Anglików doprowadziły do śmierci 39 kibiców Juventusu, w całych Włoszech łzy były jednakowo szczere. Tylko w takich sytuacjach się zapomina, kto starszy, kto biedniejszy, kto bardziej pokrzywdzony i w czyich gablotach stoi więcej pucharów. Na co dzień są Enrico i Renzo ze swoimi miłościami. Futbol, kochany futbol.