Gdy zniknęła po Londynie, na kortach błyszczeć zaczęła Belgijka. Triumfowała w US Open i WTA Championships w Katarze. Cztery starty, licząc od lipca, dały jej trzy tytuły, bo trzeba tu dorzucić turniej w Cincinnati. Karolina Woźniacka finiszowała sensacyjnie, jako że z ośmiu turniejów po Wimbledonie wygrała aż pięć. Trzy, które jej uciekły, były jednak ważne. We wszystkich zwyciężyła Clijsters.
Z daleka wygląda, jakby główne bohaterki sezonu sprawiedliwie podzieliły się łupami. Jedna zasiadła na tronie, dwie inne wygrywały tam, gdzie są prestiż i sława. Finał w Dausze pokazał jednak, że nie jest to układ trwały. W minioną niedzielę brakowało dwóch gemów, by 20-letnia liderka klasyfikacji WTA zanotowała jedną z cięższych porażek w karierze. Na szczęście dla Woźniackiej, przy prowadzeniu Clijsters 4: 1 w drugim secie, nagle coś się w grze Belgijki zacięło i jednostronny dotąd pojedynek zamienił się w spektakl na astronomicznym poziomie. Panie co chwila zaskakiwały pomysłami taktycznymi, biegały w przedłużających się porywających wymianach. To był ten oczekiwany deser, mecz ratujący reputację mistrzostw WTA. Kiedy się wydawało, że młodość i szybkie nogi Dunki muszą wziąć górę w trzecim secie, starsza o siedem lat Belgijka raz jeszcze przeciwniczkę przycisnęła i o dziwo tym razem nie napotkała oporu. Stało się to dosłownie kilka minut po tym, jak Piotr Woźniacki tłumaczył córce najczystszą polszczyzną, że rywalka „ledwo chodzi po korcie”. Abstrahując od komizmu tego rodzaju dialogów, wydaje się, że kwestia „coachingu” dojrzała do ponownego przedyskutowania.
Aż do finału tematem nr 1 w Katarze było zakończenie kariery przez Jelenę Dementiewą, która zaskoczyła swą decyzją, a zebrane koleżanki żegnały ją na korcie fontannami łez. Rosjanka była nietypową, bo skromną i przesympatyczną sportsmenką. Prawdziwą damą, która potrafiła pilnować spraw prywatnych i nie wyciągać ich na światło dzienne. Zdolna i wyjątkowo sprawna tenisistka, która jednak popełniła za dużo błędów, by wygrać turniej wielkoszlemowy. Dziennikarz amerykańskiego magazynu „Tenis” nazwał ją The Best Never. Najlepszą z tych, którym nigdy się nie udało w imprezach wielkich. Woźniacka na razie też się zalicza do tej grupy. Agencja AP w depeszy z Dauchy pisze o pokonanej, że przecież „nigdy nie wygrała z Sereną i Venus Williams, Justine Henin i Kim Clijsters”. Ciekaw jestem: czy i kiedy ten argument pójdzie do lamusa.