– W Norwegii taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia – rzekł pryncypialnie Hushovd przed kamerami TV 2 Sport.

Czyżby? Jak świat długi i szeroki, wszędzie udziela się wsparcia swoim, którzy znaleźli się w opałach. Dba się nawet o anonimowych przestępców, by dostali na obczyźnie jak najniższy wyrok i by go odsiadywali w jak najlepszych warunkach, a co dopiero o zwycięzców największego kolarskiego wyścigu. Za Contadorem stanęło przede wszystkim murem jego rodzinne miasteczko Pinto. Przyznało mu tytuł honorowego obywatela już po nagłośnieniu afery, kiedy żądania, by nie cackać się ze słynnym kolarzem, stały się coraz intensywniejsze.

– Ta nagroda jest wyrazem sprzeciwu wobec niesprawiedliwości, jaka spotyka naszego rodaka – wyjaśnił burmistrz Pinto Juan Jose Martin. Hiszpanie zatem wiedzą swoje i nie przejmują się zanadto tym, co mówią ci wszyscy, którzy chcą im odebrać bohatera. Strącanie Contadora z piedestału może zresztą trochę potrwać, bo władze kolarskie podchodzą do sprawy z pewną nieśmiałością.

Nic dziwnego: wyrok na hiszpańskiego czempiona byłby dla UCI kolejnym strzałem w stopę. Jednocześnie nie ma 100-procentowej pewności, że Contador wprowadził clenbuterol do organizmu w charakterze środka dopingującego. Jego tłumaczenie, że zjadł mięso zawierające ów specyfik, brzmi śmiesznie (zwłaszcza dla nas, którzy pamiętamy barszcz z pasztecikiem hokeisty Morawieckiego), ale nie jest pozbawione sensu. Potwierdzają to naukowcy i ich opinia na pewno będzie stanowiła ważną linię obrony hiszpańskiego cyklisty.

Wracając do pryncypialnego Hushovda. Jego apel do Hiszpanów, by przestali popierać Contadora, to zawracanie kijem Wisły czy może w tym przypadku Tagu. Jest mnóstwo przykładów na to, że solidarność ma na świecie znacznie większą moc niż obiektywizm oraz umiłowanie prawdy. Nie sądzę, by Norwegia była wyjątkiem od tej reguły.