Norwegowie widzą dzielną Marit wskakującą w złocistej kurtce na najwyższy stopień podium, my widzimy nie mniej dzielną Justynę, która dzień po dniu zbliża się do niezwykle silnej Norweżki. W sprincie Polka była piąta, w biegu łączonym na 15 km druga o 7,5 s za mistrzynią, w biegu na 10 km techniką klasyczną już tylko 4,1 s za Bjoergen.
Pasję, z jaką Kowalczyk starała się wywalczyć złoto na 10 km, widzieli wszyscy, łzy niespełnienia także trudno było ukryć. Pozostaje czekać do tej ostatniej soboty, gdy na trasę wokół wzgórza Holmenkollen znów ruszą ramię w ramię i znów będziemy patrzeć z niepokojem na drużynową pracę Norweżek, ponownie poddamy się emocjom, jakie będzie nieść taktyka rywalizacji, zmiany sytuacji na trasie i może, jak podczas igrzysk w Vancouver, wspaniały finisz na ostatniej prostej.
Bieg na 30 km dawał dotychczas najwięcej sukcesów polskiej biegaczce. Rozgrywany zwykle tylko raz podczas zimy, z okazji największych imprez, był konkurencją, w której Justyna Kowalczyk zdobyła pierwszy medal olimpijski, brązowy, podczas igrzysk w Turynie i pierwszy złoty w Vancouver. W Oslo Polka pobiegnie z dumnym napisem na piersiach przypominającym, że broni tytułu mistrzyni świata z Liberca.
Można twierdzić, że główna rywalka ma nieco lepszą technikę, że pomagają jej silne leki na astmę, że pobiegnie uskrzydlona dotychczasowymi sukcesami, że też jest geniuszem biegania na nartach, a nawet że pomaga jej na trybunach król Harald V. Trudno jednak nie mieć pewności, że Justyna Kowalczyk stanie na starcie z myślą, że to ostatnie złoto na pewno można wyrwać Marit Bjoergen. Tacy sportowcy budują legendy.
Także w sobotę odbędzie się ostatni w norweskich mistrzostwach świata konkurs skoków – rywalizacja drużynowa na dużej skoczni. Wróble od dawna ćwierkają, że to być może ostatni start w wielkiej imprezie naszego mistrza z Wisły.