Śliczna, jak wszystkie tutaj. Brałbym w ciemno, gdyby nie jedna przeszkoda. Jestem wprawdzie zawodnikiem redakcji ekstraklasy, ale nie Premier League.
Dwa dni w Gdańsku, pierwsze od kilku lat, błogo mnie nastroiły. Miał rację premier Donald Tusk, mówiąc, że Stadion Narodowy w Warszawie jest bardzo ładny, ale ten w Gdańsku znajduje się już poza skalą urody. Byłem, zwiedziłem, potwierdzam. A świadomość, że podróżując tam samochodem z Warszawy, wjadę w tunel pod Martwą Wisłą i będę na miejscu, omijając śródmiejskie korki, jest jeszcze milsza.
Na razie pojechałem na mecz Lechii z Bełchatowem, chcąc jeszcze raz zobaczyć biało-zielonych w jednym z ostatnich występów na stadionie przy ulicy Traugutta. W mojej prywatnej klasyfikacji urody, klimatu i atmosfery jednego z trzech najprzyjemniejszych stadionów w Polsce. Obok starego przy Łazienkowskiej i Górnika w Zabrzu. A piękna patriotyczna historia z lat 1980 –1983 dodaje mu znaczenia. Lechia była bastionem opozycji, wśród jej kibiców jest prezydent, dwóch premierów, marszałek sejmu, wielu ministrów i parlamentarzystów. Stadion był jednym z trzech miejsc – obok stoczni i kościoła św. Brygidy – w których skandowano solidarnościowe hasła bez obaw, że ZOMO przerwie manifestację.
Mecz z Bełchatowem zakończył się remisem 0:0, ale stał na bardzo przyzwoitym poziomie. Lechiści mają teraz jedno marzenie. Jeśli zajmą wysokie miejsce w lidze albo zdobędą Puchar Polski, latem zagrają w Lidze Europejskiej. Nie można sobie wymarzyć piękniejszego początku historii stadionu PGE Arena Gdańsk. Kibice wyliczyli, że Lechia gra w finale PP co 28 lat. Pierwszy raz w 1955, potem w 1983. Od tamtej pory właśnie mija kolejnych 28.