Wszyscy się przyzwyczaili, że ta 20-latka z żelaza wygrywa z uśmiechem na twarzy. Ale na Florydzie duńskie słoneczko nagle zgasło. "Ona nie jest robotem. W trzecim secie była już mocno zmęczona i miała problem z realizowaniem planu taktycznego" – ta wypowiedź ojca i trenera Piotra Woźniackiego zabrzmiała wiarygodnie, a zarazem sensacyjnie, bo o zmęczeniu mówiły dotąd głównie rywalki jego córki.
Kim Clijsters przed ćwierćfinałem z Wiktorią Azarenką szepnęła na ucho Bradowi Gilbertowi, że nie wie, jak będzie grać, bo walczy od pewnego czasu z kontuzją ramienia, nie miała ochoty na podróż do USA z córką i z mężem, a piekielny mecz z Aną Ivanovic kosztował ją dużo energii. W trzecim secie Serbka prowadziła 5:1, potem miała pięć meczboli. Odrobienie straty wydawało się niemożliwe, ale Kim dokonała cudu.
Zawodniczki wiedzą, że tak wydzielonej adrenaliny ludzki organizm w kilkanaście godzin nie wyrówna. To dlatego zaraz po meczu ten sam słynny trener, a dziś telewizyjny komentator, usłyszał od Białorusinki: "Myślałam, że ona będzie lekko zmęczona i trochę mi dziś pomoże".
W ciągu trzech miesięcy panie zagrały jeden turniej wielkiego szlema i dwa z grupy imprez obowiązkowych. Zarówno w Melbourne, jak i w Indian Wells czy Miami finałowe bohaterki były inne.
Wśród najlepszych poziom na pewno się wyrównał. Widać, że czołówka gra swoje mecze z poświęceniem, tempo wymian plus siła odbić mogą przyprawić o zawrót głowy. Ale gdy wymagana jest kontrola własnych poczynań albo większe urozmaicenie akcji, zaczyna się nieszczęście. Bohaterki kończą mecze skrajnie zmęczone, publiczność zgrzyta zębami i ma dość widowisk tak jazgotliwych jak ostatni finał Wiktorii Azarenki z Marią Szarapową.