Ostatni obrazek był taki: Rory McIlroy schodzi z pola i zakrywa dłońmi twarz. Prowadził od pierwszej rundy. Wchodził na pole czwartego dnia turnieju z przewagą czterech uderzeń nad najbliższym rywalem. To dużo. Skończył na 15. miejscu, 10 punktów za mistrzem. Runda, 80 uderzeń, przejdzie do historii jako jedna z największych golfowych katastrof.
Młody Irlandczyk (w maju skończy 22 lata) jest liderem nowego pokolenia golfistów: świetnie przygotowanych fizycznie, odważnych i dynamicznych, burzących opinie autorytetów. Zabrakło mu tylko jednego – odporności psychicznej w obliczu wielkiego sukcesu.
Masters ma wiele tradycji: zieloną marynarkę dla mistrza, uwerturę w postaci turnieju par-3 (zwycięzca nigdy nie wygrał turnieju głównego), obiad mistrzów fundowany przez zwycięzcę z poprzedniego roku. Samo pole Augusta National (Georgia) z charakterystycznymi dla każdego dołka krzewami i drzewami to też pomnik tradycji. Ważne dla Masters jest również to, że turniej rozstrzyga się zawsze na ostatnich dziewięciu dołkach.
McIlroy przegrał wprawdzie swoją szansę już wcześniej, ale pozostali kandydaci do zwycięstwa zmieniali się niemal co chwila. Był wśród nich Tiger Woods, od ponad roku walczący o odzyskanie wizerunku dobrego golfisty i uczciwego człowieka. W kwestii sportowej odzyskał trochę szacunku, ale do wygrywania wciąż jeszcze dużo mu brakuje.
Schwartzel objął prowadzenie dopiero na przedostatnim, 17., dołku. Wygrał dzięki znakomitej serii uderzeń w finale rundy: cztery razy birdie (o punkt lepiej od normy) na czterech ostatnich dołkach. Kilka dołków wcześniej zanosiło się na dogrywkę z udziałem nawet ośmiu golfistów. Takich skoków emocji nie widziano w Auguście co najmniej od 20 lat.