Rzeczpospolita: Jak się pan czuje w roli weterana wśród zawodników ćwiczących na zgrupowaniu w Legionowie? Jako jedyny z tego grona uczestniczył pan w dwóch mistrzostwach Europy. Rozegrał pan najwięcej spotkań (33) i zdobył najwięcej punktów (115) dla reprezentacji.
Robert Skibniewski:
Weteran, ale młody wiekiem. Jestem szczęśliwy, że wróciłem do kadry, że jestem częścią nowej drużyny pracującej w nowym systemie, z nowymi pomysłami. Kibicuję temu pomysłowi, ponieważ poprzednie lata pokazały, że nasze przygotowania nie były najlepsze, nie przynosiły skutków, jakich oczekiwaliśmy. Trzeba było coś zmienić. Dyrektor Walter Jeklin z trenerem Alesem Pipanem i swoim sztabem wpadli na pomysł, by odnowić tę kadrę niemal w 90 procentach. Na kolejnych mistrzostwach Europy w Słowenii młodzi koszykarze, debiutujący dzisiaj w kadrze, mają stanowić o sile drużyny. Cieszę się, że wraz ze starszymi kolegami możemy pomóc, służyć doświadczeniem. Mamy nadzieję, że ten projekt będzie zmierzał w lepszym kierunku niż poprzednie.
Który z tych poprzednich lepiej rokował? Ten sprzed Eurobasketu 2007 z trenerem Andrejem Urlepem czy ostatni z trenerem Mulim Katzurinem?
Osobiście uważam, że gdyby przed dwoma laty kadrę prowadził trener Urlep, zaszlibyśmy znacznie dalej. Byłaby kontynuacja. Nie rozumiałem decyzji PZKosz o zwolnieniu Urlepa po mistrzostwach w Alicante. Z tamtym składem, bez Gortata, Lampego, Logana czy Kelatiego, Szubargi, Ignerskiego, trener wykonał świetną pracę. Fakt faktem, Katzurin osiągnął cel, który mu został postawiony, nie można się przyczepić, ale drużynę było stać na więcej. Zostawmy jednak przeszłość. Teraz zaczynamy od nowa. Mamy w zespole młodych chłopców głodnych sukcesu, którzy chcą się pokazać. Te powołania nie są przypadkiem. Mówię tutaj o kolegach, którzy awansowali z pierwszej ligi do ekstraklasy. Mam nadzieję, że ta próba powrotu polskiej koszykówki do europejskiej czołówki będzie skuteczna.