Piąty tytuł mistrza świata na 200 m motylkiem zdobył w Szanghaju Michael Phelps. Amerykanin zaczynał swoje panowanie na tym dystansie w Fukuoce (2001) i wciąż nie zamierza abdykować. W Montrealu (2005) jego miejsce zajął Korzeniowski, ale tylko dlatego, że Phelps skupił się wtedy na innych wyzwaniach i w tym wyścigu nie startował.
W Szanghaju znów pokazał klasę, choć byli tacy, którzy twierdzili, że to Japończyk Takeshi Matsuda, posiadacz najlepszego w tym roku rezultatu na świecie (do wczoraj), będzie pierwszy. Matsuda faktycznie był pierwszy, ale po 150 metrach. Później liczył się tylko Phelps, który zdobył swój pierwszy złoty medal na tych mistrzostwach.
Paweł Korzeniowski, drugi przed dwoma laty w Rzymie, tym razem nie stanął na podium, ale wypełnił minimum na Londyn. Zaczął wprawdzie szybko, ale później nie starczyło mu sił, by włączyć się do walki o medale. W Europie Korzeniowski jest najlepszy, ale świat niestety pływa szybciej.
Otylia Jędrzejczak na ostatnim miejscu w półfinale swojej koronnej konkurencji (200 m motylkiem) to przykry widok. Ale siedmiokrotna medalistka mistrzostw świata nie liczyła w Chinach na sukcesy. Wróciła do pływania po długiej przerwie, w eliminacjach zabrakło jej niewiele do uzyskania minimum olimpijskiego, ale wczoraj okazało się, że elita jednak Otylii uciekła. Zwyciężczyni tego półfinału Angielka Jemma Lowe (2.06,30) była od niej prawie trzy sekundy szybsza. To nie wróży najlepiej w kontekście przyszłorocznych igrzysk, bo po wyścigu finałowym dystans do najlepszych może być jeszcze większy.
Szkoda Konrada Czerniaka, któremu 0,02 s zabrakło, by popłynąć w finale 100 m kraulem. Podobnie jak na 50 motylkiem Polak znów miał dziewiąty czas. Cieszy olimpijskie minimum, ale w rywalizacji z najlepszymi Czerniak miał szansę popłynąć jeszcze szybciej. To wielki talent, sukcesy dopiero przed nim.