Sezon powinien się rozpocząć 9 września, z miesięcznym opóźnieniem, przez aferę korupcyjną z udziałem niemal wszystkich najważniejszych drużyn. Policja zatrzymała już ludzi związanych z Fenerbahce, Trabzonsporem (czyli mistrzem i wicemistrzem) i Besiktasem oraz byłego prezesa tureckiej federacji.
Afera zatacza coraz większe kręgi i nie wiadomo, czy uda się ją wyjaśnić do początku września. Nie wiadomo na przykład, kto miałby zagrać w meczu o superpuchar, bo zdobywca Pucharu Turcji Besiktas zwrócił trofeum do czasu wyjaśnienia afery, a Fenerbahce w każdej chwili może przestać być mistrzem. Na razie jedynym czystym spośród wielkich klubów wydaje się być Galatasaray, którego dyrektor nawet współpracuje z policją.
W tej sytuacji cierpliwość traci selekcjoner reprezentacji, Holender Guus Hiddink, który zagroził dymisją, jeśli potwierdzą się zarzuty wobec jego kadrowiczów.
Jest w tym wszystkim, co się ostatnio stało w tureckiej piłce, trochę przymykania oka na reguły prawne, trochę wiary w to, że pieniądz wszystko może i niekoniecznie trzeba się ściśle stosować do przyjętych reguł, a wreszcie niecierpliwego oczekiwania na sukces, który ma przyjść już, zaraz, teraz, bo przecież się za niego zapłaciło (niekoniecznie pod stołem). A do tego nad głową stoją kibice, którzy wpadają w furię przy każdym niepowodzeniu i gotowi są rzucać kamieniami w piłkarzy i trenerów, tłuc szyby w autokarach i bić się między sobą.
– To są ludzie, którzy nie do końca respektują to, co zapiszą w kontrakcie. Oczywiście największe kluby nie mogą sobie na to pozwolić, bo grają w pucharach i UEFA patrzy im na ręce, ale są kluby, gdzie takie rzeczy dzieją się notorycznie. W pewnym momencie powiedziałem dość – opowiada „Rz" obrońca Legii Michał Żewłakow, który w zeszłym roku grał w Ankaragucu, ale musiał przedwcześnie rozwiązać umowę.