Ostatnie tygodnie to dla 41-letniego Hancocka pasmo szczęścia. Nie dość, że w Grand Prix Nordyckim w Vojens niemal przypieczętował zdobycie po 14 latach mistrzostwa świata, to jeszcze jego drużyny klubowe pojadą w finałach krajowych rozgrywek w Polsce i w Szwecji.
Dwa tygodnie temu w Danii zostawił w tyle młodszych od siebie i wygrał w pięknym stylu zawody Grand Prix, podczas gdy jego najgroźniejszy rywal Jarosław Hampel nawet nie awansował do półfinału. Dzięki temu przewaga Amerykanina wzrosła do 31 punktów i Hancock musiałby chyba jeździć cały czas na wstecznym biegu, by stracić złoty medal. Dwa lata temu, przed ostatnim turniejem w Bydgoszczy, Jason Crump miał przewagę o wiele mniejszą, kłopoty ze zdrowiem, a i tak Tomasz Gollob nie dał rady wydrzeć mu mistrzostwa. Choć tor, na którym odbywały się zawody, zna jak własną kieszeń.
Teraz sprawa jest jeszcze trudniejsza, bo Hancock nie zamierza zwalniać tempa, defekty w tym sezonie go nie męczą, a i ze zdrowiem najstarszy zawodnik cyklu nie ma problemów. Od 1995 roku nie opuścił żadnego Grand Prix. Ostatnio tylko naciągnął więzadła krzyżowe, odpuścił spotkania ligowe, ale i z tym już wszystko w porządku.
Nawet pod jego nieobecność koledzy z Piraterny i Falubazu Zielona Góra poradzili sobie w półfinałach z rywalami i dali mu szansę na potrójną koronę.
W finale Falubaz zmierzy się z Unią Leszno i tam będzie się mógł odegrać na Amerykaninie Hampel, który bez powodzenia ścigał go w mistrzostwach świata. Polak powinien jednak również uważnie patrzeć za swoje plecy, bo Andreas Jonsson traci do niego tylko osiem punktów i o srebrny medal będzie walczył do samego końca.