Choć określenia „ledwo zdążyli", „stadion nie jest gotowy, bo nie ma na nim jeszcze murawy" padają i w polskiej prasie, w Kijowie używa się ich z poczuciem wyższości. Zamiast obaw, że partnerowi w interesie coś się nie udaje, jest satysfakcja. Tym większa, że „u nas na otwarcie stadionu w Kijowie śpiewała Shakira, w Doniecku Beyonce, a w Warszawie zespoły polskie, nieznane za granicą".
Gdzie jest dwóch gospodarzy ważnej imprezy, tam nietrudno o konflikty. W przypadku Polski i Ukrainy sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo dochodzi jeszcze Związek Radziecki, który nam zabrał całe Kresy ze Lwowem, a Ukraina po uzyskaniu niepodległości wymazuje z pamięci wszystkiego co polskie. Domów postawionych przez Polaków zburzyć się nie da, więc do ich przeszłości dorabia się właściwą ideologię. Kościół św. Elżbiety, w którym ochrzczono Kazimierza Górskiego, był przez wiele lat magazynem soli, a kościół Dominikanów na lwowskim Starym Mieście dopiero kilka lat temu przestał być muzeum ateizmu.
W przedwojennym Lwowie 19 ulic nosiło imiona królów polskich, a nazwy 61 były związane z religią i świętymi (Witold Szolginia „Tamten Lwów". Tom 2).
Nie burzę się przeciw temu, że dziś jest inaczej, tylko przeciw temu, że robi się wszystko, aby nikt we Lwowie i na Ukrainie nie pamiętał, jak było kiedyś.
Krok następny to robienie sobie żartów z Polaków, którzy nawet stadionu nie potrafią zbudować tak, aby nie było z nim problemów. To prawda, że Ukraina wymyśliła te mistrzostwa, a ponieważ sama by ich nie otrzymała i nie podołała organizacji, poprosiła o współpracę Polskę.