Piłkarze należą do kategorii zawodowej o niedużym stopniu zaufania społecznego. Przez lata, wspólnie z trenerami, sędziami i działaczami piłkarskimi robili wszystko, aby nas do siebie zrazić. Gdyby było inaczej, prokuratorzy z Wrocławia, panowie Krzysztof Grzeszczak i Robert Tomankiewicz, nie staliby się futbolowymi ekspertami. Krótko mówiąc, kiedy pada jakiś niespodziewany wynik, przeciętny kibic zaczyna się zastanawiać, czy mecz był uczciwy.
Im bliżej końca rozgrywek, tym podejrzeń więcej. I nic nie poradzę na to, że choćby wszyscy piłkarze kierowali się zasadami fair play, to wątpliwości pozostaną.
W Polsce sami zawodnicy doprowadzili do takiego stanu.
Sytuacja powtarza się co rok. Jak już jakaś drużyna wygra kilka meczów z rzędu i wydaje się, że może osiągnąć więcej, nagle ponosi porażkę z przeciwnikiem teoretycznie słabszym. Oczywiście mówimy wtedy o ambicji i zaangażowaniu zwycięzców, dzieląc się jakimiś wątpliwościami. Ale dopóki nie ma dowodów nieuczciwości, dziennikarz nie może być prokuratorem. Tyle że niejednokrotnie i my wychodziliśmy na idiotów, pisząc z zapałem o meczach, które po latach okazywały się sprzedane. A jak sprzedane, to i kupione.
Czy korupcja w Polsce odeszła w przeszłość? Ludzie bywali twierdzą, że nie. Jeśli mają rację, to znaczy, że podniósł się poziom futbolu. Do niedawna mówiło się bowiem, że nasi futboliści są tak słabi, że nawet meczu nie potrafią sprzedać tak, aby trudno się było zorientować. Przeciwstawiano ich pokoleniu ojców, którzy robili to z gracją i wdziękiem.