Konferencja z Londynu
Mocno się natrudził, żeby ten ostatni kawałek metalu zdobyć. Nie złoty medal, tylko aluminiową pałeczkę ze sztafety. Uparł się, żeby ją zabrać na pamiątkę fantastycznego biegu na ostatniej zmianie i złamania bariery 37 sekund.
Jamajczycy poprawili swój rekord świata sprzed roku aż o 0,20, do 36,84. Amerykanie pobiegli w czasie starego rekordu i zostali daleko z tyłu. Bolt po minięciu mety ruszył świętować, ale sędziowie byli nieubłagani. Przepis to przepis: jak Usain nie odda pałeczki, żeby mogli ją zmierzyć i zważyć, to zdyskwalifikują Jamajkę. Oddał, kręcąc nosem. Dostał ją w końcu z powrotem, ale musiał czekać jak Betty Heidler na medal w rzucie młotem. A on czekać nie lubi.
Nie ma jeszcze 26 lat, a właśnie dostał się sprintem na Mount Everest lekkoatletyki: obronił w Londynie trzy tytuły z Pekinu w najkrótszych biegach. Jeśli ktoś kiedyś będzie miał odwagę zamachnąć się na ten rekord, musi do trzech sprintów dołożyć jeszcze skok w dal. Trudne do wyobrażenia. Sam Bolt skakania w dal nie wyklucza, w przeciwieństwie do biegania na 400 m (– To zbyt mordercze, a ja jestem leniwy), ale wie, że za cztery lata w Rio o złoto nawet na 100 i 200 m będzie mu trudno.
Wiele razy w Londynie dawał do zrozumienia: cieszcie się ze mną teraz, bo nadchodzą młodsi. W sobotę, gdy kończyła się już lekkoatletyka na bieżni, a więcej sportowców można było spotkać w sklepach i barach przy Parku Olimpijskim niż na stadionach, Bolt ostatni raz wszedł na podium i pokazał: „To byłem ja, Błyskawica. Narzekaliście, że nie biję już rekordów, to proszę". A po zejściu z podium obracał się dookoła, dyrygując meksykańską falą na stadionie.