- Chcemy pokazać światu, że nie jesteśmy tylko niekończącą się plażą - mówili w Londynie wysłannicy Rio de Janeiro, po czym dziesięć minut, jakie dostali od organizatorów na zaprezentowanie miasta gospodarza następnych igrzysk, wykorzystali na karnawał, sambę i obietnicę dobrej zabawy.
Dwie największe sportowe imprezy świata w ciągu dwóch lat trafią do ludzi, którzy chcą pokazać światu, jak świetnie poradzili sobie z kryzysem, nie tracąc przy tym dobrego humoru. Piąty pod względem powierzchni i ludności kraj, dziesiąta gospodarka świata na organizację mundialu i igrzysk przeznaczy ponad 60 miliardów dolarów.
Raporty na czerwono
Rio chce wykorzystać sport do zbudowania swojego wizerunku na nowo. Bez gangów, narkotyków, biedy i prostytucji. Nowa Brazylia, taka z obrazka dla sportowego turysty, to kraj, który jest atrakcyjny, bo ma piękną przyrodę i otwartych na świat mieszkańców.
W kulminacyjnym momencie prezentacji Rio w Londynie na stadion olimpijski wszedł Pele. Król futbolu zrobił nawet kilka kroków samby i szeroko się uśmiechał, ale dzień wcześniej ostrzegał: - Sprawy nie mają się dobrze, mamy problemy z budową. Czeka nas ciężka praca i mam duże wątpliwości czy zdążymy. Najgorzej jest z komunikacją i transportem - mówił. Jerome Valcke z FIFA powiedział nawet, że Brazylia musi się sama kopnąć w tyłek, jeśli naprawdę chce zorganizować mundial.
Piłkarski turniej, tak samo jak igrzyska, ma być przeprowadzony z mocarstwowym rozmachem. Decyzja o tym, że piłkarze będą walczyć aż na 12 stadionach rozrzuconych po całym kraju, miała zadowolić wszystkie władze stanowe. Na dwa lata przed turniejem raporty FIFA świecą jednak na czerwono. Rząd co prawda uspokaja, że prace na wszystkich obiektach przebiegają zgodnie z planem, jednak tylko na czterech przekroczono półmetek.