Przychodzi taki moment w życiu człowieka, gdy trzeba sobie powiedzieć: dość - napisał na swojej stronie internetowej. U niego ten moment przyszedł po 10 latach rzucania się do gardła każdemu, kto go posądził o doping, po milionach dolarów wydanych na prawników i piarowców, po szantażach, procesach w obronie dobrego imienia.
Lance Armstrong, samiec alfa peletonu, kowboj z teksaskiego Austin, najtwardszy z twardych, człowiek, który wyrwał się rakowi i wygrał siedem razy Tour de France, ogłosił właśnie: przestaję walczyć. Ubrał to oczywiście w inne słowa, nie zmarnował okazji, by przypomnieć, że jest większy od tych wszystkich, którzy próbują go teraz szarpać za nogawki, przedstawił się jako ofiara „niekonstytucyjnego polowania na czarownice". Ale do tego się jego list otwarty sprowadza: do uznania się za pokonanego.
W piątek nad ranem polskiego czasu minął termin ultimatum dla Armstronga. Musiał zdecydować, czy godzi się z tym, że Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) ukarze go na podstawie zebranych dowodów za przyjmowanie dopingu i namawianie innych do dopingowania się, czy też decyduje się odpierać oskarżenia agencji podczas przewidzianego na listopad tzw. arbitrażu.
To drugie oznaczałoby, że zostanie skonfrontowany ze świadkami zeznającymi przeciw niemu, z dowodami zgromadzonymi przez USADA. Że stanie wobec tych zarzutów sam, a nie jak przez całą karierę, z armią pomocników za plecami. Że wśród świadków zobaczy właściwie samych byłych przyjaciół z grup kolarskich, w których startował. Krótko mówiąc, zapewni Ameryce i światu pasjonujący serial medialny. Z nikłą szansą na happy end.
Ja, dobroczyńca
Wybrał więc ucieczkę do przodu. Jak tłumaczy, walka z oskarżeniami za dużo już kosztowała jego rodzinę, za bardzo godziła w pracę fundacji LiveStrong, pomagającej chorym na raka. Krótko mówiąc, ma już dość zniżania się do poziomu ludzi, którzy nie rozumieją jego misji. Niech USADA robi, co chce, wielkiego Lance'a to przestaje obchodzić, on nie będzie się już na temat dopingu wypowiadał, cokolwiek się stanie. Jeśli go nie chcą w sporcie, jakoś to przeżyje. Poświęci się wychowaniu „piątki pięknych (i pełnych energii) dzieci, walce z rakiem i staraniom, by być najbardziej wysportowanym 40-latkiem na tej planecie".