Reklama
Rozwiń

Chińczycy kochają Bryanta

Kobe Bryant jest witany od Pekinu po Szanghaj jak król. Miejscowi kibice go uwielbiają, a on stara się im za tę miłość choć trochę odpłacić

Publikacja: 25.08.2012 01:01

Chińczycy kochają Bryanta

Foto: AFP

Od siedmiu lat, w wakacje, gdy tylko spece od PR firmy Nike uznają, że jest już właściwy moment, Kobe Bryant wyrusza do Chin. A tam czekają na niego wierni kibice - to już rytuał, więc nie można ich zawieść.

Zaczęło się, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, od poszerzania rynków zbytu i prób zagarnięcia przez międzynarodową korporację milionów klientów. Dodajmy: bogacących się klientów.

Z tych powodów do Azji wyruszają największe europejskie kluby piłkarskie: Real Madryt, Manchester United czy ostatnio w ramach promocji Serie A – Juventus Turyn i Napoli (inna sprawa, czy kłótnie, które Włosi tam zaprezentowali, przyniosą oczekiwany skutek).

Jeżdżą wszyscy, którzy widzą w tym interes, zostawiają  tam autografy, grają mecze, pomnażają sprzedaż klubowych koszulek, szalików i czapek, i tyle ich z Chinami łączy. Tak robi wiele zespołów NBA.

Z Bryantem jest chyba inaczej, choć może nawet on sam, gdy zaczynał wyprawy do Chin, miał też podejście handlowe. Teraz mu nie wypada.

Skoro go tak kochają, to będzie ściskał im ręce tak długo, aż spece od PR go sprzed tłumu zabiorą. A kibice będą mu w tym czasie robić zdjęcia telefonami przez gąszcz rąk, stojąc dziesięć metrów od idola. Nieważne, że na zdjęciu nic nie widać. Liczy się to, że się można pochwalić: byłem tam, gdzie Kobe.

Tak samo było w Wuhan, pod miejscowym oddziałem Nike'a, który w tamtym momencie wyglądał jak świątynia, otoczona przez pogrążonych w amoku wiernych. Krzyczeli „Kobe, Kobe", a gdy wyszedł i pomachał, ludzi ogarnął szał. Potem się schował, otoczony przez ochroniarzy, a ludzie stali dalej.

On dla nich jest i będzie zawsze „Xiao Fei Xia" (Małym Latającym Wojownikiem), choć wielu z tych, którzy go tak nazywają sięgnie mu najwyżej do ramienia.

To dla nich przed meczem pokazowym wychodzi na boisko i udaje, że gra na gitarze, a potem rzuca 68 punktów w 15 minut, choć biegania po igrzyskach olimpijskich ma dość i najchętniej tylko by życzliwie machał kibicom.

Za co go Chińczycy tak kochają? Nie tylko za talent i niesamowicie widowiskową grę, ale też na pewno za to, że jako jeden z niewielu oprócz zarabiania na nich pieniędzy, chce też coś dla nich zrobić. W 2009 roku powołał specjalną fundację „Kobe Bryant China Fund", która stawia sobie za cel „zbieranie pieniędzy na programy: edukacyjne, sportowe i kulturalne dla dzieci w Chinach i USA".

I ta pomoc jest widoczna. W 2009 roku dzieciom poszkodowanym w trzęsieniu ziemi w prowincji Syczuan przekazał ponad pięć milionów juanów (732 tys. dolarów). Dostał za to od Chińczyków specjalny medal.

Z bardziej wymiernych form wdzięczności dało się odnotować  skokowy wzrost sprzedaży koszulek z numer 24 – Bryant przegonił pod tym względem nawet bohatera Chińczyków Yao Minga (niedawno zakończył karierę).

Gwiazdor Los Angeles Lakers czuje się w Chinach tak dobrze, że w zeszłym roku, podczas trwającego lokautu na poważnie rozważał  przeniesienie się na jakiś czas do miejscowej ligi. Chińczycy to potrafią docenić, a Kobe wie, gdzie za rok przyjedzie na wakacje.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku