Walczył do końca. Jeszcze we wtorek spotkał się z przedstawicielami Ekstraklasy SA i próbował prośbą i groźbą wywalczyć jej wsparcie. - Na huki nas chciał wziąć, ale dla nas od początku sprawa była jasna: jak się prezesowi współpraca z ligą zawodową nie podoba, to niech wypowie umowę z nami na prowadzenie rozgrywek - relacjonuje jedna z osób zaangażowanych w te rozmowy. Prezes chciał wykorzystać jako kartę przetargową dług, który Ekstraklasa SA ma wobec PZPN z tytułu opłat sędziowskich. Ale nic nie wskórał.
- To trochę upokarzające. Jednak ten głupi Listkiewicz był mądrzejszy i wycofał się z poprzednich wyborów w odpowiednim momencie - mówi „Rz” Michał Listkiewicz, który w 2008 zrezygnował z kandydowania pół roku przed zjazdem wyborczym, widząc, że traci poparcie. Lato utknął, jak wynika z informacji „Rz”, na 12 rekomendacjach od klubów ekstraklasy i I ligi oraz wojewódzkich związków piłkarskich. Żeby walczyć o drugą kadencję na zjeździe wyborczym 26 października, musiał ich zebrać co najmniej15.
Pięciu kandydatów
Jest pięciu kandydatów, którzy we wtorek ten wymóg spełnili. Wszyscy z nawiązką. Roman Kosecki przyniósł do siedziby PZPN 30 rekomendacji, Edward Potok, szef łódzkiego ZPN - 20, Zbigniew Boniek i Stefan Antkowiak też zebrali więcej głosów niż wymagano (choć Antkowiak przekroczył próg dopiero we wtorek). Udało się nawet Zdzisławowi Kręcinie, byłemu sekretarzowi generalnemu PZPN, który odszedł 10 miesięcy temu po tzw. aferze taśmowej i podejrzeniach korupcyjnych.
Prezesa Laty też te podejrzenia dotyczyły, ale on trwał. Zapowiedział, że odejdzie, jeśli Polska na Euro nie awansuje do ćwierćfinału. I dalej trwał.
Opuszczali go kolejni sojusznicy, nawet baronowie, czyli szefowie wojewódzkich związków, już dawno powiedzieli mu otwarcie, żeby na nich nie liczył. Ale on ciągle nie chciał przyjąć do wiadomości, że jest królem bez ziemi. Dopiero we wtorek uwierzył, że nie ma w polskim futbolu nawet 15 chętnych, którzy się nie wstydzą poprzeć go w walce o kolejną kadencję.