Rz: Nowy prezes PZPN znowu poruszył sprawę reprezentantów, którzy nie mówią po polsku. To pana nie dotyczy, ale czy rzeczywiście są problemy z Ludovikiem Obraniakiem albo Damienem Perquisem?
Eugen Polanski: Kiedy trafiłem do reprezentacji, zorientowałem się, że jest to jedna drużyna, w której wszyscy trzymają się razem. Wiadomo, podczas pierwszego zgrupowania miałem trudną rozmowę z kapitanem Jakubem Błaszczykowskim, kiedy musiałem wyjaśnić, co mówiłem naprawdę, a co wymyślali dziennikarze. Od tego dnia szliśmy razem w górę, poznałem chłopaków i czuję się w tym gronie bardzo dobrze. Ani razu, nigdy nikt nie dał mi do zrozumienia, że jestem nielubiany, niechciany, bo spędziłem większość życia w Niemczech. Nie wiem, po co znowu szuka się konfliktu tam, gdzie go nie ma. Trzymamy się razem i chyba pokazujemy to na boisku.
Bońkowi nie podoba się, że Perquis nie śpiewa hymnu.
Lukas Podolski i połowa niemieckiej reprezentacji też nie śpiewa i nikomu to nie przeszkadza. Myślę, że to indywidualna sprawa. Ja śpiewam, bo zawsze śpiewałem, ale rozumiem, że czasami koncentracja jest na takim poziomie, że tego hymnu w ogóle się nie słyszy. Śpiewanie hymnu ma sens, kiedy coś daje piłkarzowi, nie może być na pokaz. Jakie to ma znaczenie, że ktoś śpiewa po cichu, a ktoś głośno? Marcin Wasilewski drze się z całej siły, taki ma styl, motywuje go to do walki. A ktoś inny może chce się wyciszyć.