Nazwali się „Zmień kolarstwo teraz" – „Change Cycling Now". Są wśród nich biznesmeni i sponsorzy grup kolarskich, jak Jaimie Fuller, właściciel firmy Skins, szefowie grup, jak Jonathan Vaughters, dyrektorzy sportowi, jak Joerg Jaksche, specjaliści od antydopingu, jak Michael Ashenden, dziennikarze, jak Paul Kimmage i David Walsh. Niemal same głośne nazwiska, większość przewija się w sprawie Lance'a Armstronga jako ci, którzy pomagali demaskować doping.
Niektórzy, jak Vaughters czy Jaksche, najpierw sami przyznawali się, że brali. Jest też w „Change Cycling" legenda: Greg LeMond, trzykrotny zwycięzca Tour de France. Gdyby udało się zmusić do odejścia obecnych szefów Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) Pata McQuaida i szefa honorowego Heina Verbruggena, rządzących od 22 lat, to LeMond miałby być komisarzem, który doprowadzi UCI do nowych wyborów.
Kolarze milczą
Jeśli kogoś w tym gronie buntowników brakuje, to kolarzy, którzy wciąż się ścigają. Fuller przyznaje, że przekonywał co najmniej dziesięciu – dołączcie do nas. Ale bali się wychylić. Nawet teraz, gdy mówić głośno o dopingu w kolarstwie jest łatwo jak nigdy.
Buntownicy chcieliby, aby McQuaid i Verbruggen, jeśli już nie chcą odejść, to przynajmniej trzymali się z daleka od biur UCI do czasu, aż swoje prace zakończy komisja powołana niedawno do zbadania, czy władze kolarstwa zrobiły, co w ich mocy, żeby nie dopuścić do afery Armstronga.
Komisja potrzebuje kilku miesięcy, by skończyć pracę. Póki będzie nad nią wisiał cień McQuaida i Verbruggena, póty będzie tylko marnowała czas. Tak jak go marnowali wszyscy niezależni z nazwy eksperci, których UCI wynajmowała do poprzednich takich dochodzeń. Kończyły się mydleniem oczu i grą na przeczekanie.