Rz: W trzech konkursach nowego sezonu zdobył pan tylko punkt. Oczekiwania były wielkie, a przegrywa pan nawet z kolegami z kadry. To najtrudniejszy moment w karierze?
Kamil Stoch: Nie dramatyzujmy, wszystko w życiu jest po coś. Dostaję teraz lekcję, dzięki której mam stać się lepszy. Miałem trochę czasu po Pucharze Świata w Kuusamo, żeby nabrać dystansu. Musiałem zwolnić obroty, doprowadzić ciało do porządku: biodro, łokieć i szyja ucierpiały przy upadku po lądowaniu na treningu w Kuusamo. Jeszcze mnie pobolewają, ale zupełna bezczynność nie byłaby dobra. Miałem rozpisane ćwiczenia. A od dziś zaczynam treningi w Ramsau.
Łukasz Kruczek przekonuje, że porządek w głowie zrobił pan już w Kuusamo. Zgadza się?
Tak. Pierwsze zawody sezonu po prostu trzeba przeżyć. Nie przypominam sobie, żeby nasza kadra dobrze zaczynała zimę. Rok temu było nieźle, ale to wyjątek. Zwykle nabieramy rozpędu z czasem. Przyznaję, tym razem coś nam umknęło, coś poszło nie tak i pierwsze konkursy były wyjątkowo rozczarowujące. Ale na szczęście jest czas, żeby to poukładać, ustabilizować skoki. Bo najbardziej brakowało mi regularności i pewności siebie. Na zawody w Engelbergu, za tydzień, wrócę już z jasnym przekonaniem, co chcę na skoczni robić.