Jeszcze nie skaczę z radości

Justyna Kowalczyk o zwycięstwie w sprincie w Davos i zbliżających się mistrzostwach świata

Aktualizacja: 18.02.2013 00:26 Publikacja: 18.02.2013 00:23

Davos to był jeden z najprzyjemniejszych weekendów w Pucharze Świata? Zwycięstwo nad Marit Bjoergen, pierwsze od blisko roku, drugie miejsce na 10 km, tuż przed mistrzostwami świata. Trudno chcieć więcej.

Justyna Kowalczyk:

Nie miałam w sobie jakiegoś wielkiego szczęścia. Byłam bardzo skoncentrowana. Cieszyłam się, ale to nieporównywalne z euforią w Canmore czy z Tour de Ski, gdy fruwałam nad ziemią. Teraz po prostu zrobiłam swoje na bardzo trudnej trasie. Wiem, że to, co najważniejsze, zacznie się za kilka dni w Val di Fiemme. I to będzie zupełnie inna historia. Stoimy w przedsionku i czuć już napięcie. Wiem, że po tym, co się stało w Davos, balon będzie napompowany.

Trudno go nie pompować po drugim miejscu w biegu na 10 km, do którego Marit Bjoergen nawet nie stanęła.

To może proszę napisać, że to był z mojej strony wypadek przy pracy.

Trener Aleksander Wierietielny mówił, że w Davos sezon właściwie zacznie się od nowa. Przyjemnie się zaczął.

Dobrze, że przynajmniej trener tak czuje, bo ja jednak mam w kościach to wszystko, co się do tej pory stało. Ale niech będzie: mamy nowy początek. Radosny. Było w nas ostatnio trochę niepewności, w trenerze trochę więcej. Porażki w Soczi zostały nam w głowach. Ale po treningach w Livigno ta niepewność stopniowo znikała. Właściwie to po porażkach na olimpijskich trasach powinnam od razu pobiec w jakichś zawodach, nawet słabo obsadzonych. Wtedy pewnie bym się dowiedziała, że nic się takiego nie stało, dalej jestem mocna. Ale zbyt wiele ryzykowalibyśmy, zmieniając rytm przygotowań tak niedługo przed mistrzostwami świata. Więc czas w Livigno strasznie się dłużył, trzeba było sobie wszystko ułożyć w głowie. A jeszcze kilka dni temu się przeziębiłam i było bardzo nerwowo. Na szczęście szybko się wygrzebałam.

Davos przyniosło ulgę?

Nie tak wielką. Za długo już żyję i biegam, żeby nie umieć ocenić bez ścigania, na co mnie stać. Był stres, ale nie większy niż zawsze. Wiedziałam, że może być dobrze. Nie była to pewność, ale mocne przeczucie. Teraz też nie skaczę z radości: coś się ruszyło, wróciłam! Bo przecież daleko nie odeszłam. Miałam po prostu słabe narty w Soczi. Bardzo słabe narty. I tyle. A teraz jestem z powrotem na swoim miejscu.

Po kłopotach z nartami: i w La Clusaz, i w Soczi, pewnie najbardziej odetchnęli serwismeni?

W Soczi to przede wszystkim ja siebie zawiodłam. Oni mogli sobie tylko wyrzucać, że mnie przed tą głupotą, jaką było wybranie nart bez smarów, nie powstrzymali.

Sprint w Davos był przedziwny. Cały czas w górę, w dół, normalnego biegu było w nim niewiele.

To, że było stromo, to akurat dla mnie dobrze, właściwie idealnie pod moją technikę sprinterską. Ale trasa rzeczywiście wyglądała, jakby to były jakieś pokazowe zawody. W tę stronę nasz sport idzie. Było mnóstwo wywrotek, w biegu męskim co chwila ktoś padał. I o to organizatorom chodziło, to się dobrze ogląda. Bardzo się obawiałam zjazdów. Gdy na oficjalnym treningu zobaczyłam, jak wszyscy piorą tyłkami po śniegu, i sama trochę swój obiłam, pomyślałam, że najważniejsze to się nie połamać. Kilka dni do mistrzostw, głupio by było.

Już w czwartek sprint o medale na mistrzostwach świata. Można go jakoś porównać z tym w Davos?

Nie. Trasa w Val di Fiemme miała być ciężka, miałyśmy mieć dwa duże podbiegi, krótko mówiąc, biec po tej samej pętli co mężczyźni. Ale całkiem niedawno się komuś odwidziało. Mamy skróconą trasę, jest jeden podbieg, jedna hopeczka i długi finisz. Nie jest to zła trasa, co to to nie. Jest normalna, spokojnie można walczyć. Ale jakby była ta pierwsza wersja, byłoby luksusowo.

Kiedy organizatorzy zmienili plany?

Pod koniec ostatniego sezonu jeszcze obowiązywała wersja, że biegniemy po męskiej trasie, i nawet wiele osób mi gratulowało: ale ci się trafiło. A potem się tym przestałam zajmować. Niedawno sprawdziłam profile i się okazało, że nas przykrócili.

Więcej jest takich zmian?

Nie, ta była najważniejsza. Ale jest też coś na plus: na 30 km będziemy biegły tylko po tej pięciokilometrowej pętli, którą znamy z biegu na 10 km w Tour de Ski. Myśleliśmy z trenerem, że będzie połączone 5 km klasyczne z 5 km dowolnym, bo tak się zwykle robi. A biegniemy sześć razy po pętli klasycznej, bardzo wymagającej. To będzie jedna z najtrudniejszych trzydziestek, jakie się zdarzyły w MŚ.

Co pani przychodzi do głowy na hasło „Val di Fiemme"?

O dwóch biegach stylem klasycznym, sprincie na początek MŚ i 30 km na koniec, myślę od bardzo dawna. Reszta nie jest w stanie mnie tak rozemocjonować, choć też się przyłożę. Wiem, co to będzie za przeprawa, te mistrzostwa. W Val di Fiemme biega się bardzo ciężko, a będzie jeszcze niesamowita presja, zwłaszcza po zwycięstwie w Davos. Będzie mnóstwo kibiców, będą czekały norweskie media ze swoimi pytaniami. Ale jestem już tak starą babą, że chyba dam sobie radę.

Davos to był jeden z najprzyjemniejszych weekendów w Pucharze Świata? Zwycięstwo nad Marit Bjoergen, pierwsze od blisko roku, drugie miejsce na 10 km, tuż przed mistrzostwami świata. Trudno chcieć więcej.

Justyna Kowalczyk:

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta