Wyścig psich zaprzęgów na Alasce

Trwa kolejny Iditarod, wspomnienie pionierskiej odwagi i twardości, jakich trzeba i dziś, by w niespełna dwa tygodnie pokonać w saniach ponad 1000 mil z Anchorage do Nome

Publikacja: 09.03.2013 00:01

Pomysł miała pani Dorothy G. Page z Wasilli, która była w komitecie organizacyjnym obchodów stulecia Alaski. Historyczka-amatorka, zafascynowana dziejami tamtejszego amerykańskiego osadnictwa z czasów gorączki złota. Wymyśliła wyścigi psich zaprzęgów po części Szlaku Iditarod, na pamiątkę dawnej trasy i sposobu transportu poczty i towarów po śnieżnych bezdrożach krainy.

Łatwo namówiła do współpracy Joe Redingtona Seniora z Knik, byłego żołnierza, który miał psi zaprząg koło domu. Od pomysłu do realizacji minęło tylko kilka lat, najpierw były dwa krótsze wyścigi, potem w 1973 roku już ten długi, do organizacji którego Redington, dziś zwany „Ojcem Iditarod", namówił skutecznie wielu mieszkańców okolicznych miejscowości. Wolontariusze, liczeni w tysiącach, to do dziś główna siła sprawcza wyścigu.

Tak powstał Iditarod Trail Sled Dog Race, święto i hołd dla przeszłości Alaski. W pierwszym wzięły udział 22 zaprzęgi. Start — zawsze w pierwszą sobotę marca. Trasa – po kilku zmianach — ma wersję „północną" w latach parzystych i „południową" w nieparzystych, co w skrócie znaczy tyle, że mniej więcej w połowie wyścigu, między Ophir i Kaltag uczestnicy robią wielką pętlę w górę (przez Ruby) albo w dół mapy (przez Iditarod).

Oficjalnie wyścig rusza z Anchorage, ale naprawdę z Willow, 50 mil dalej. Na starcie staje ponad 60 zaprzęgów, w każdym kilkanaście psów, zwykle 16. Nie trzeba pisać, że to trudne wyzwanie. To naprawdę jest wyścig, przez góry, rzeki i bezdroża tundry. Niebezpieczne może być spotkanie z trudami terenu, ale także z łosiem. Pomaga trochę techniki: GPS i chipy znakujące każdego psa, ale wytrzymałość i odwagę trzeba mieć jak sto lat temu.

Dodano obowiązek 24-godzinnej przerwy na trasie, by nie przesadzić z rywalizacją. Nie da się łatwo przewidzieć, ile czasu będzie trwał wyścig. Zależy od wersji trasy, pogody i przypadku. Tyle wiadomo, że zwycięzcy są coraz szybsi, psy silniejsze, sanie mocniejsze i lżejsze. Zwykle mistrz przyjeżdża do Nome na zachodnim brzegu Morza Beringa po 9. dniach, ostatni po dwóch tygodniach, niekiedy później.

Powożący psim zaprzęgiem to po angielsku „musher", po polsku maszer.

Maszerzy nie ścigają się dla pieniędzy. Fakt, brzmi dziwnie, skoro pula nagród wzrosła od 25 tys. dolarów w roku inauguracji do 600 tys. tej zimy, zwycięzca weźmie 50 400 dol. i nową półciężarówkę Dodge Ram 4x4 wartą także kilkadziesiąt tysięcy.

Wszyscy zainteresowani wiedzą jednak doskonale, że roczne utrzymanie gromady psów (niektórzy mają koło setki) plus treningi i transport pochłoną znacznie więcej. Jeden pies to około 1000 dolarów na samą karmę rocznie. Milionerów wśród maszerów nie ma. Większość ma jakichś sponsorów (zwykle firmy odzieżowe i producentów karmy dla zwierząt), wielu pracuje, przynajmniej na część etatu. Na Alasce oznacza to zajęcie w usługach turystycznych, budownictwie i rybołówstwie. Wielu próbuje startować kilka razy w roku, by dorobić w krótszych wyścigach. Krótszych to znaczy 150-300 mil, takich jak Norhern Lights, Don Bowers Memorial, Knik, Copper Basin albo Sheep Mountain Lodge. Są też obcokrajowcy, bo psie zaprzęgi to tradycja także w Europie. No i przyciąga magia Iditarod. Ale miejscowi mają przewagę.

W Iditarod 2013 płaci się do 30. miejsca, jest za nie 1500 dol. Kolejni, już bez patrzenia na pozycję, dostają po 1049 dol., jak się mówi, na szczęśliwy powrót. To jeszcze jedna tradycja, może przypomnienie, że wyścig ma 1049 mil (choć tak naprawdę tego nigdy do końca nie wiadomo, zależnie od warunków i wersji trasa mieści się między 1000 i 1100 milami), albo że Alaska to 49. stan USA.

Pieniądze na tych słabszych zbiera się podczas 11-milowego prologu z Anchorage do Campbell Airstrip. Wtedy na sanie zabiera się pasażerów, który licytują przywilej w aukcji IditaRider. Nagrody czekają też w punktach kontrolnych, czyli poszczególnych miasteczkach na trasie. W McGrath – wart 500 dol. samolotowy bon podróżny, w wymarłym mieście Iditarod, gdzie jest symboliczny półmetek – 3000 dol. w grudkach złota.

Jest jeszcze prawdziwa czerwona latarnia dla ostatniego na mecie. I tytuł „Golden Harness" (złota uprząż) dla liderującego psa zwycięskiego zaprzęgu.

Wyścig dorobił się wielu bohaterów. Trudno powiedzieć, kto ważniejszy – rekordzista trasy Martin Buser (8 dni, 22:46.02 godz.), czy jedyny pięciokrotny zwycięzca Rick Swenson z Two River. Czy Mary Shields, która jako pierwsza z kobiet ukończyła Iditarod w 1974, czy Libby Riddles, która pierwsza w 1985 roku wygrała z mężczyznami (w wyścigu od początku nie ma podziału na płcie), a może zmarła w 2006 roku Susan Butcher, która w latach 80. wygrała trzy razy z rzędu i dzień startu Iditarod jest na Alasce urzędowo dniem jej imienia. Czy może stawiać na piedestał całą rodzinę Mackeyów z Nenana, która ma trzech zwycięzców: ojca Dicka i jego synów Ricka i Lance'a. Startują zawsze z nr 13. Dick Mackey wygrał w 1978 roku o sekundę przed Swensonem. Trudno zapomnieć: dwa tygodnie jazdy i szalony sprint na finiszu. Lance przeszedł do historii także jako zwycięzca w tym samym roku Iditarodu i Yukon Quest – drugiego z 1000-milowych wyścigów na Alasce.

Iditarod ma też głośnych krytyków. Organizacje broniące praw zwierząt dokumentują przykre fakty: od 1973 roku w wyścigu padły co najmniej 142 psy. Maszerzy mówią: – Trenujemy najlepszych psich sportowców na świecie, dbamy o ich dietę, stan zdrowia i kondycję, mamy surową kontrolę weterynaryjną, od dekad poprawiamy warunki bytu psów. Od 2009 roku (zginęło wtedy 6 zwierząt) nie było już przypadku śmiertelnego. Nie zmuszamy zwierząt do krytycznego wysiłku, bo jeśli pies nie chce biegać, to nie biega, takich nie bierze się do zaprzęgów. Wygląda na to, że wyścig przetrwa tę krytykę, 40 lat legendy wyścigu robi swoje.

Maszerzy martwią się czym innym – ociepleniem alaskańskiego klimatu, co oznacza, że coraz częściej nie ma gdzie trenować i organizować rywalizacji. Można zastąpić płozy kółkami, ale psy wolą mrozy, dla ich serc i łap znacznie lepszy jest śnieg. Dla ludzi zresztą też. Przyszłość Iditarod – „Ostatniego wielkiego wyścigu na Ziemi", jak się o nim mówi, nie tylko na Alasce, leży, także dosłownie, w niebie.

Pomysł miała pani Dorothy G. Page z Wasilli, która była w komitecie organizacyjnym obchodów stulecia Alaski. Historyczka-amatorka, zafascynowana dziejami tamtejszego amerykańskiego osadnictwa z czasów gorączki złota. Wymyśliła wyścigi psich zaprzęgów po części Szlaku Iditarod, na pamiątkę dawnej trasy i sposobu transportu poczty i towarów po śnieżnych bezdrożach krainy.

Łatwo namówiła do współpracy Joe Redingtona Seniora z Knik, byłego żołnierza, który miał psi zaprząg koło domu. Od pomysłu do realizacji minęło tylko kilka lat, najpierw były dwa krótsze wyścigi, potem w 1973 roku już ten długi, do organizacji którego Redington, dziś zwany „Ojcem Iditarod", namówił skutecznie wielu mieszkańców okolicznych miejscowości. Wolontariusze, liczeni w tysiącach, to do dziś główna siła sprawcza wyścigu.

Pozostało 86% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?