Jeśli Fornalik czyta prasę, słucha radia i ogląda telewizję, to może odnieść wrażenie, że już przestał być trenerem reprezentacji. Nikt mu jeszcze nie powiedział tego wprost, ale wiele osób daje do zrozumienia.
Fornalik został wybrany na trenera kadry, ponieważ był lepszy od innych kandydatów. Wzięto pod uwagę doświadczenia wyniesione z boiska w roli piłkarza Ruchu Chorzów, sukcesy trenerskie w tym klubie, nienaganną postawę etyczno - moralną (brzmi jak punkt ankiety personalnej w starym stylu, ale w kontekście wydarzeń korupcyjnych ostatnich lat to poważny atut) oraz kulturę osobistą Waldemara Fornalika.
Można było odnieść wrażenie, że społeczeństwo przyjęło ten wybór z ulgą i nadzieją. Ulgą po nieco topornym w kontaktach Franciszku Smudzie i nadzieją po porażce prowadzonej przez niego drużyny na mistrzostwach Europy. Nadzieje były tym większe, że nowy trener wprowadził do drużyny młodych zawodników a wyniki dawały powody do optymizmu. Zwiększył się on jesienią, po wyborze Zbigniewa Bońka na stanowisko prezesa PZPN. Jemu było łatwiej niż Fornalikowi, bo przychodził po Grzegorzu Lacie. Doszło do sytuacji niezwykłej: ludzie na trybunach stadionów zaprzestali apeli co zrobić z PZPN.
Od meczu z Ukrainą już miło nie jest. Atuty trenera stały się jego wadami. Słychać, że jest w stosunku do piłkarzy zbyt grzeczny, nie przeklina, nie podnosi głosu, nie rzuca butelkami, nie znalazł kozła ofiarnego, co zdarza się trenerom przegranym. W kadrze, obok Fornalika są tacy sami - cisi, spokojni, kulturalni, dobrzy trenerzy i współpracownicy, nie lubiący rzucać się w oczy. Zawodnicy już wyczuli, że można im wejść na głowy i jeśli nawet słuchają, to przez grzeczność. Na boisku czy poza nim i tak robią swoje.
W niedzielę wieczorem, kiedy do hotelu przyjechał Zbigniew Boniek i wygarnął piłkarzom co o nich myśli, na sali panowała cisza. Bo to nie tylko prezes, ale piłkarz, który zrobił prawdziwą karierę i grał z najlepszymi. On był ostatnim charyzmatycznym reżyserem reprezentacji. Dzisiaj takich autorytetów już nie ma.