Gra wśród wiosennych kwiatów na polu Augusta National przeciągnęła się do dwuosobowej dogrywki. Na dołku nr 18 („Kamelia") Scott i Angel Cabrera wyszli na remis, na następnym (nr 10, „Ostrokrzew") decydująca piłka Argentyńczyka zatrzymała się na krawędzi otworu. Australijczyk wykorzystał szansę i z odległości około czterech metrów trafił.
Krzyk „C'mon, Aussie!" słychać było daleko. Wygrać Masters to niezwykły honor, wygrać dla Australii – podwójnie cenny, nie tylko z powodu 1,44 mln dolarów nagrody. Większości widzów przypomniał się turniej z 1996 roku, gdy Greg Norman, największa sława golfa z antypodów, prowadził przed ostatnią rundą sześcioma uderzeniami i przegrał, co uznano za jeden z najbardziej spektakularnych sportowych upadków ostatnich lat.
Teraz Australia się cieszy, tym bardziej że w pierwszej szóstce znalazło się trzech rodaków Normana i każdy był blisko sukcesu. Mistrz, któremu wedle obyczaju zieloną marynarkę pomógł włożyć ubiegłoroczny zwycięzca Bubba Watson, ma 32 lata, zwyciężał w ponad 20 turniejach zawodowych. Od lat uważany jest za jednego z tych, którzy mogą wygrywać w Wielkim Szlemie. Na pewno powinien wygrać British Open ubiegłego lata w Royal Lytham, ale wzorem Normana stracił wtedy cztery punkty przewagi, jakie miał cztery dołki przed końcem.
Świat golfa mówił wówczas, że to wina nerwów i puttera, kija do końcowego toczenia piłki do dołków, nietypowego, bardzo długiego, takiego, który opiera się o mostek. Teraz ten sam putter okazał się świetnym narzędziem.
Adam Scott pokazywał światu swój temperament także w innych okolicznościach, takich jak kilkunastomiesięczny gorący związek z tenisistką Aną Ivanović, którego głośny koniec opisywały kolorowe gazety dwa lata temu.