Właściwie to mogłaby się za nazwanie jej tylko ministrem sportu obrazić. Będzie w rządzie Enrico Letty ministrem sportu, młodzieży i równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Ze szczególnym naciskiem właśnie na równouprawnienie, bo mowa o kajakarce, która jeden z medali mistrzostw świata zdobyła będąc w 10 tygodniu ciąży, a po brąz igrzysk w Atlancie w 1996 płynęła rok po urodzenia dziecka, z małym Jankiem czekającym razem z ojcem na nabrzeżu. Z tego słynęła przez całą karierę: Janek, a potem Jonas, urodzony w 2003 roku, zawsze jeździli na zawody razem z nią i mężem trenerem Guglielmo Guerinim. Poznali się z Guglielmo w Pradze, może stąd słowiańskie imię dla syna.
Gdyby było we włoskim rządzie ministerstwo wiecznej młodości, to Josefa też byłaby właściwą osoba na właściwym miejscu. Od dawna doradza Włoszkom w kolorowych magazynach i programach telewizyjnych jak dbać o zdrowie i dobrze się odżywiać, jak ćwiczyć, by zachować formę i dobrą sylwetkę. Kajakarstwo jest długowieczne, ale ona przekraczała wszelkie granice. Zakończyła karierę rok temu mając 48 lat, wystartowała w ośmiu olimpiadach, czego nie dokonała przed nią żadna kobieta. Pokazywała, że wszystko da się pogodzić, że matka z małym dzieckiem może nadal zdobywać worki medali (ona zdobyła dla Włoch 38 – w igrzyskach, mistrzostwach świata i Europy), może mówić czterema językami tak jak ona, może się udzielać w mediach. Może nawet fruwać . – „W Sydney nauczyłam się fruwać", to jej słynne zdanie o olimpiadzie, podczas której zdobyła złoto. Potem pojawiły się oskarżenia, że Idem była wśród pięciorga włoskich sportowców, którzy mieli podczas tych igrzysk niepokojąco wysokie wskaźniki hormonu wzrostu. To nie oznaczało pozytywnego wyniku testu, dyskwalifikacji tym bardziej. Ale osad pozostał, choć takim jak Josefa wszystko się łatwiej wybacza, bo nie dość że zwyciężają, to jeszcze pięknie o tym mówią.
Zawsze powtarzała, że sportowiec nie ma prawa się wyłączyć z życia, podporządkować wszystkiego sportowi. Nie ma prawa sobie stwarzać sztucznego świata, w którym wszystko jest podane pod nos. - Na diamentach nic nie wyrośnie. Za to kwiaty świetnie rosną na gnoju – mówiła. Powtarzała sportowcom, że im więcej będą mieli zainteresowań, tym dojrzalej będą podchodzili do sportu. Ona się tego nauczyła płacząc: igrzyska w Seulu w 1988 i ostatnie miejsce w finale wspomina jako morze łez. Barcelonę 1992 też, bo przypłynęła czwarta, a była główną faworytką. Wtedy zdecydowała, że pora się dokształcać, poszerzać horyzonty, angażować. Jest znana z działalności społecznej, m.in. w Emergency, organizacji pomagającej cywilnym ofiarom wojny, w stowarzyszeniach wspierających chorych na stwardnienie rozsiane. – Sport jako poświęcenie? Poświęceniem to jest walka o chleb każdego dnia i dach nad głową. Sport nie jest poświęceniem, tylko wielkim zobowiązaniem – mówiła.
Pasowałyby jej też inne rządowe teki. Jak Cecile Kyenge, nowa minister integracji, urodzona w Kongo, jest Włoszką z wyboru. Urodziła się w Goch w Nadrenii-Północnej Westfalii, niedaleko granicy z Holandią. W pierwszych dwóch igrzyskach, w Los Angeles 1984, gdzie zdobyła brąz, i cztery lata później w Seulu, startowała w barwach zachodnich Niemiec. Potem przeniosła się do Włoch, do Santerno, niedaleko Rawenny. Przeniosła się za miłością, ale też uciekając przed konfliktami. Coraz gorzej się czuła w niemieckiej kadrze, nie dostała wsparcia po przegranych igrzyskach w Seulu. A nie potrafi milczeć, gdy ją coś uwiera. Swoją autobiografię zatytułowała „Pod prąd".
Od roku olimpijskiego 1992 była już Włoszką, żoną siatkarskiego trenera Gueriniego, który potem stał się trenerem kajakarstwa, jej osobistym. Po ostatni olimpijski medal, srebro w K1 na 500 m, dopłynęli razem pięć lat temu w Pekinie. Metę wyznaczyli sobie w Londynie. Rozmawialiśmy kiedyś w autobusie wiozącym sportowców i dziennikarzy na olimpijskim torze w Eton. Sympatyczna, bez żadnej pozy, szczerze zdziwiona, że ją rozpoznaje ktoś spoza Włoch i Niemiec, i jeszcze nazywa legendą.